Skocz do zawartości

Wolf

Użytkownicy
  • Zawartość

    1,822
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Wolf


  1. Streściłem nie poruszany nigdy dotąd w tym wątku raport szefa sztabu 1 FB z września 1944 generała Malinina z bezpośredniej rozmowy generała z Kaługinem z września 1944 i relację tegoż Kaługina z roku 1988. W polskich żródłach często spotyka się frazy że Kaługin był skoczkiem, emisariuszem do KG AK Stalina a co najmniej-marszałka Rokossowskiego.


  2. Tytułem uzupełnienia -według relacji samego K.Kaługina z końca lat 80 latem 1944 po definitywnej dezercji w czerwcu 1944 z ROA z Częstochowy poprzez Warszawę dotarł on jednak okolo 15 lipca 1944 w lubelskie do grupy wywiadowczej "Czornego'-płk Iwana Banowa i po krótkim przeszkoleniu i instruktażu otrzymał zadanie wywiadowcze przeniknięcia do III Rzeszy wraz z wycofującymi się hitlerowcami.Do Warszawy wrócił ponownie(był tu już w 1944) tuż przed powstaniem.Był więc "w prawie" podpisywać się "z grupy "Czornego",pisać o swojej specjalnej misji i uważać się już za współpracownika/pracownika wywiadu radzieckiego oraz mieć jakąś szmatkę to potwierdzającą .Pośrednio pozostawał z tym wywiadem w kontakcie już od XII 1943 jeszcze w okresie pobytu Częstochowie jeszcze jako oficer ROA.Natomiast Kaługin wbrew szerzonej w Polsce legendzie(i własnemu chyba stwierdzeniu z 2 sierpnia 1944 gdy po raz pierwszy zetknął się z patrolem AK ) nigdy nie był skoczkiem spadochronowym i nie był emisariuszem ZSRR do Warszawy/dowództwa powstania .Mógł podać wersję o skoczku patrolowi AK by uniknąć śmierci jako b.własowiec.

    Natomiast informacje zawarte w depeszy z 5 VIII 1944 świadczą że nie zredagował jej sam a z pomocą AK.

    "Monter" i "Bór" ulegli własnemu chciejstwu i myśleniu życzeniowemu traktując go jako emisariusza Rokossowskiego/Stalina do dowództwa powstania.

    Nieprawdziwe stwierdzenia o "spadochroniarzu" z "misją" w Warszawie powielił m.in Pobóg- Malinowski.

    Jeszcze jedno istotne uzupełnienie-w 1988 roku K.Kaługin złożył pisemną relację, po kolejnych paru latach odtajniono też dokumenty radzieckie(z Kaługinem rozmawiał 20 września 1944 m.in szef sztabu 1 FB generał Malinin,który jak wynika z jego raportu zastał go przypadkowo odwiedzając służbowo Berlinga w gabinecie Berlinga i spotkał tam rozmawiającego z Berlingiem Kaługina a Berling orzekł że nie jest mu już potrzebny i o wszystko go się już wypytał).Wedle relacji Kaługina(z 20.IX 1944 składanej Malininowi i odnotowanej w jego/Malinina meldunku z IX 1944 i z 1988) do Warszawy powrócił on z Lubelszczyzny na rozkaz i z ramienia pułkownika "Czornego"tj Iwana Banowa tuż przed powstaniem w ostatnich dniach lipca 1944.Zadaniem (wywiadowczym)było dołączyć do uchodzących na zachód grup własowców. Przy AK znalazł się przypadkowo.Wedle relacji Kaługina z 1988 inicjatywa wysłania depeszy należała w połowie do niego w połowie do otaczających go(AK-owców.)I nie był żadnym skoczkiem spadochronowym jak nagadał AK-owcom.Ponieważ kierownictwo powstania znajdowało sie w sytuacji tonącego-uczepiono się myśli że jest wysłannikiem Stalina a co najmniej -marszałka Rokossowskiego. W istocie był Kaługin wysłannikiem co najwyżej ppłk Iwana Banowa"Czornego" tzn. dówódcy zwiadowczej grupy radzieckiej operującej w lubelskim i to do jednostek własowskich a nie do AK.Relacja kapitana Kaługina jak wynika z dokumentów 1 FB była pierwszą w miarę dokładną relacją z Warszawy gdzie wyjaśniono uzbrojenie (wyłącznie lekkie) powstańców,ich przybliżoną liczebność ,uszeregowanie organizacyjne(AK,AL,PAL(po raz pierwszy w meldunkach 1 FB uzyta nazwa PAL),KB)i wyjaśniono że operacyjnie powstaniem dowodzi "generał lejtnant" (w istocie generał brygady co było odpowiednikiem stopnia generał-majora)"Monter" i jego szef sztabu ppłk "Chirurg"znajdujący się w Śródmieściu zaś niedawno zjednoczonymi oddziałami lewicowymi-generał brygady Skokowski.


  3. Wkrótce na ulicach pojawiły się barykady z bojownikami Resistance. Obawiając się masakry Paryżan, Eisenhower postanowił jednak zdobyć miasto. Skierował swoje oddziały i dewizie pancerne na miasto.

    Ściślej-na Paryż ruszyła wychodząc z walki pod Falaise (jeszcze bez zgody Ika acz na polecenie de gaulla jedna dywizja pancerna a Amerykanie "zalegalizowali" i wsparli te samowolkę jedną dywizją piechoty z rezerwy 1 armii amerykańskiej.

    nabliżej miasta mieli GI, który przeprawili się pod Melun (ca 18/19.08)na płd od Paryza tylko za żadne diabły ani jeden z Korpusów 3.Armii nie zawrócił, tylko gnał co Sherman wyciagnie ku wschodowi i nikt nie robił solidnego "kuku". Do Paryża wkroczyła fr.2.DPanc (której primo: generał i dywizja zwyczajnie "dali nogę" + secundo: ów generał tak czy siak poszedły by wyzwalać Paryż niezaleznie czy byłoby powstanie czy nie) + am 4.DP (z odwodu 1.Armii).

    Analogii z PW/ ruchami ACz/sytuacją na froncie na warszawskim kierunku operacyjnym nie widzę.


  4. Kojarzę z książki prof. Kersten i wspomnień b.attache w Londynie generała Kuropieski że w 1945 wśród coraz bardziej odrywającej się od świata realnego "pojałtańskiej" emigracji krążył pomysł opanowania siłą jakiegoś obszaru w Afryce np. w rejonie Tobruku. Wysuwano hasło o opanowaniu siłą takiego kawałka terytorium i utworzenia tam "drugiej Polski"zasiedlonej przez emigrantów. Naturalnie wyszło z tego tyle co z przedwojennych żądań Madagaskaru i przedwojennego żądania 1/10 b.kolonii niemieckich pokonanych kajzerowskich Niemiec(bo przecież my som zwycięzcy).


  5. Gen. bryg. Monter, d-ca okr. warsz. AK (przeformowywanego właśnie w Warszawski Korpus AK) 20 września 1944 wydał następujący (jawny) rozkaz skierowany do ogółu podwładnych :

    "MOI DRODZY ŻOŁNIERZE!

    Mija 50 dzień naszej otwartej walki.

    Dnia 1 sierpnia wyszliśmy z podziemi, aby uderzyć na odwiecznego wroga, który przez pięć lat pastwił się nad naszym narodem. Niewystąpienie nasze do walki sprowadziłoby na nas większe straty niż otwarta walka.

    Zdobyte przez Was w tym boju war­tości są bezcenne, tak jak bez ceny jest Wasza krew przelana, jak bez ceny są ofiary złożone przez całą Warszawę i jej lud.

    Powstanie nasze przeszło już do hi­storii, jako nieporównany czyn Narodu, który chce żyć tylko w wolności. Po­wstanie nasze przejdzie do historii jako błogosławiony w skutkach realny czyn polityczny, godny Narodu, który przez pięć lat trwał niezachwianie w postawie dyktowanej przez najgłębszy rozum po­lityczny.

    Dziś stoimy w obliczu Zwycięstwa.

    Dzięki Waszej bohaterskiej ofiarności i zaciekłej, karnej wytrwałości, Warszawa doczekała się pomocy i odsieczy. Nad­chodzi chwila kiedy zwycięska Czerwo­na Armia przvstępuje do zadania osta­tecznego ciosu barbarzyńcom niemieckim.

    Żołnierze Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej, zadanie Wasze nie jest skoń­czone. Zespoleni świętą tradycją wspól­nej walki w karnych szeregach Armii Krajowej gotujcie się do dalszego wy­siłku w boju o wolność Warszawy i Kraju.

    Wierni złożonej przysiędze i posłuszni rozkazom legaInych Władz Państwowych­ chcemy w obecnym składzie bić nadal Niemców u boku Sprzymierzeńców jako oddziały Armii Suwerennego Państwa.

    Zwarcie chcemy iść w dalszy bój.

    Wzywam więc Was jeszcze raz do zwartości i poświęcenia. W szeregach A. K. nie może zabraknąć ani jednego żołnierza, który stawił się na apel Po­wstania.

    (-) Monter"

    Jednocześnie w drugim rozkazie(ściśle tajnym) adresowanym "do rąk własnych dowódców" zgodnie z wytycznymi KG AK generał "Monter" nakazał barykadowanie i silne obsadzenie wybranych rejonów miasta przed niedopuszczaną tu RKKA i lWP do czasu odrębnych rozkazów.

    "W wypadku opuszczenia przez Niemców Warszawy:

    Natychmiast opanować nakazany rejon miasta w myśl rozkazu z sierpnia 1944 (...) oddziały w stanie pełnej gotowości bojowej pozostają w swoich rejonach (...).

    - barykad i umocnień zamykających opanowane rejony nie rozbierać do czasu całkowitego wyjaśnienia się polsko-sowieckich stosunków (...). Barykady i umocnienia z zewnątrz opanowanych rejonów muszą być silnie obsadzone", nakazywał "uchylić się od wpuszczenia na tereny opanowane przez AK" jakichkolwiek jednostek czy organów RKKA/ZSRR , lWP/PKWN - nawet saperów czy pomocy technicznej.

    Interesujące jest to "stoimy w obliczu zwycięstwa" 20 września 1944 zwłaszcza w porównaniu jawnego rozkazu z tajnym. Wynika, że "Monter" serio wierzył, że antyniemiecka część powstania warszawskiego lada moment się skończy - sukcesem. "Uskrzydlony" niedawnym generalskim awansem i wyprawą wahadłową tudzież pojawieniem się desantu lWP "Monter" nadal kompletnie nie rozumiał sytuacji. Nie rozumiał, że bitwa kończy się - klęską AK i zagładą stolicy. Że aż do momentu kapitulacji przed Niemcami pozostaje jedynym gospodarzem - gruzów płonącej stolicy.


  6. Ta depesza szefa sztabu NW generała Kopańskiego z 28 lipca 1944,skierowana do NW PSZ generała Sosnkowskiego coś niecoś wyjaśnia w kwestii odpowiedzialności za Powstanie:

    " Naczelny Wódz

    Melduję:

    1. Posiedzenie Rady Ministrów w dniu 28 właściwie nie miało większego znaczenia wobec aktów, które je poprzedziły, a nie były znane ani Prezydentowi,ani ministrowi Kukielowi, ani mnie.

    2. Przedstawiam treść uchwały Rządu z dnia 25 lipca:

    "Rada Ministrów uchwaliła dnia 25 lipca upełnomocnić Delegata Rządu: do podjęcia wszelkich decyzji wymaganych tempem ofensywy sowieckiej w razie konieczności bez uprzedniego porozumienia się z rządem."

    3.Premier przed wyjazdem na Wschód w dniu 26 lipca polecił Ministrowi Spraw Wewnętrznych nadać nastepującą depeszę do Delegata Rządu"Na posiedzeniu Rządu RP zgodnie zapadła uchwała upoważniająca was do ogłoszenia

    Powstania w momencie wybranym.Jezeli możliwe uwiadomcie nas przedtem. Odpis przez wojsko do komendanta AK.4. Treść telegramu Premiera została przyjęta przez Radę Ministrów dnia 28 lipca o godz.16.

    Kopański,generał."

    Wskazuje to na odpowiedzialność przede wszystkim

    wybierającego się z wizytą na Kreml premiera Mikołajczyka-chciał on szybkiej demonstracji siły by móc opowiadać w Moskwie o czymś więcej niż o przeszłych sukcesach pod apenińskim klasztorem. Banaczyk (szef MSW)który wysłał tę zdeformowaną uchwałę RM do kraju był jego zaufanym człowiekiem i podwładnym partyjnym w SL.Nb. w kwestii odpowiedzialności Londynu za powstanie-radziecki zapis/protokół pierwszej rozmowy Mikołajczyka ze Stalinem(z 3 VIII) zawiera spore różnice w porównaniu z zapisem protokólanta Mikołajczyka,który przytaczano potem w polskich źródłach.


  7. Instrukcja zastępcy Komendanta Głównego AK generała "Grzegorza"(Tadeusza Pełczyńskiego)(załącznik do pisma KG AK z 19 sierpnia 1944)w sprawie przyjęcia w powstańczej Warszawie wysłannika dowództwa brytyjskiego.

    Instrukcja

    1/.Zadanie :

    a)Zorganizować przyjęcie oficera angielskiego na placówce zrzutowej w rej. lasu Kabaty i przerzucić go do M.p. kmdta Okr.

    b)Potrzebnej pomocy żądać od kmdta okr. w myśl pisma KG nr 473.2/Wskazówki dla dokonania odbioru:

    a)Najlepszym miejscem wydaje się placówka Karp lub Lin. W razie niedogodności-wybrać samodzielnie lepszą.

    b)Czuwanie rozpocząć od nocy z 19 na 20 VIII w godz 22-23 bez przerwy-co noc.

    c)Sygnał świetlny wyłącznie dla tej placówki"Teresa".

    d) Hasło samolotu:litera R jak Roman.Odzew placówki -lit. D jak Dawid.

    e)Hasło dla skoczka po zeskoku:skoczek woła Żorż-ziemia woła Okey

    f)Kaczka-95

    g)Po zorganizowaniu placówki-natychmiast zgłosić po raz pierwszy gotowośc do Jutrzenki i K.G.-następnie codziennie zawiadamiać o jej czuwaniu.

    h)Po przyjęciu skoczka-natychmiast pokwitować odbiór do Jutrzenki i KG.

    I)Fachowy personel ,osłonę oraz sprzęt sygnalizacyjny uzyskać z Promu z tymże dowódcą całości jest delegowany oficer KG.

    3/Wskazówki dla łączności radiowej

    a)Pobrać radiostację r 7 z zasilaniem i elementami ruchu na Jutrzenkę i centralę i 1-2 zapasowych radiostacji i dodatkowy odbiornik,2-3 radiotelegrafistów od ob.Orta/szef łączności KG w rej.Promu/

    Zainstalować radiostację w rejonie zrzutu i nawiązać bezzwłocznie łaczność z centralą i Jutrzenką. Po wykonaniu zadania-radiostacje zostawić do dyspozycji bazy zrzutowej w lesie kabackim.

    b)Korespondencję prowadzić bilą do Jutrzenki,bilą i szyfrem technicznym do KG,których nauczyć się przed wyruszeniem. Skruty radiotelegrafisty poda ob.Ort.

    4/Różne:

    a)Meldować drogą radiową:

    -przybycie do m.p. Promu oraz godz.odmarszu do Kabat

    -przybycie do rej.Kabat

    -osiągnięcie gotowości odbiorczej

    b/ W rej.Kabaty przygotować dla skoczka kwaterę i pomoc sanitarną. Zapewnić drogę przerzutu do odebranego skoczka oraz bezpieczeństwo odbioru. Utrzymać w tajemnicy fakt przybycia i charakter służbowy skoczka.Odseparować go od zbędnych kontaktów,wykluczyć wszelką rzewliwość i nadmierne informowanie. Od początku do końca zachowac postawę zarówno własną,jak otoczenia i oddziałów o należytej dyscyplinie i godności .Przybyły ma się znaleźć od pierwszej chwili w precyzyjnie zorganizowanych przez nas warunkach. Odebranego jak najszybciej odstawić do m.p Prom.

    /-/Grzegorz

    Tekst za fotografią instrukcji zamieszczoną w A.Przygoński"Powstanie Warszawskie w sierpniu 1944 r" tom 2, Nagłówek za opisem fotografii. Prom to kryptonim Okręgu Warszawa AK."Ort" to ppłk. J.Uszycki.Wie ktoś dokładniej kogo oczekiwano w KG AK ? To miały być te "oczy świata" o których po latach wspominał generał "Bór"-Komorowski?

    Zrzut wysłannika dowództwa brytyjskiego/brytyjskiego oficera do rejonu Warszawy nigdy nie nastąpił-pomimo przygotowań poczynionych przez AK. W grudniu 1944 po długotrwałych zabiegach o brytyjską misję łącznikową zrzucono do AK misję wojskową Freston-ale w tej sierpniowej instrukcji autorstwa generała Pełczyńskiego mowa jest wyraźnie o pojedyńczym angielskim oficerze/skoczku.

    Nawiasem mówiąc ta instrukcja KG AK z 19 sierpnia przypomina nieco koncepcje Mikołajczyka z wiosny 1944 z listu do prezydenta USA. Stem zwracał się o przysłanie oficerów amerykańskich-oni mieli udowodnić ZSRR/Armii Czerwonej kto tu rządzi. Tzn, wedle tezy Mikołajczyka-że w Polsce rządzi rząd emigracyjny poprzez Delegaturę. Koncepcja ta skończyła, tak jak wyczekiwanie w Warszawie angielskiego oficera skoczka-USA swoich oficerów do strefy operacyjnej Armii Czerwonej nie zrzuciło.

    Oficerowie amerykańscy skakali we Francji, Jugosławii, Włoszech-ale nie w Polsce.

    Jedynym oficerem anglosaskim w Warszawie był por. Ward.

    John Ward był brytyjskim sierżantem RAF a w AK awansowano go na stopień porucznika. Miał być jednoosobową namiastką brytyjskiej misji wojskowej w Polsce, swego rodzaju surogatem oficerów anglosaskich. Ponieważ oficerów anglosaskich w stolicy nie było-to musiał wystarczyć sierżant-radiotelegrafista RAF zbiegły ze stalagu


  8. Na temat:

    "MSZ już 17. marca umieścił na swej stronie internetowej tekst umowy Polska-USA z 1960 r. Umowa ta stwierdza, że Polska zapłaci USA 40 milionów USD przeznaczonych na „całkowite uregulowanie i zaspokojenie wszystkich roszczeń obywateli USA z tytułu nacjonalizacji i innych rodzajów przejęcia mienia przez władze polskie”.

    Umowa stwierdza też, że po jej wejściu w życie z dniem podpisania (16 lipca 1960) „rząd Stanów Zjednoczonych nie będzie przedstawiał rządowi polskiemu, ani nie będzie popierał roszczeń obywateli USA wobec rządu polskiego”.

    Czyli nawet Radosław R. ten od "strefy zdekomunizowanej" na forum międzynarodowym nie wysuwa takiej tezy o nieistnieniu państwowości czy braku ciągłości prawnej. Ba, przyparty do muru kwestią roszczeń twierdzi,że "Polska" w 1960 podpisywała jakieś umowy międzynarodowe. Agitacja IPN agitacją,publicystyka -publicystyką,propaganda"Edukatorów" IPN o niestnieniu państwowości-propagandą a rzeczywistość jest brutalna. Jeśli powie się "a"(formalne zerwanie ciągłości prawnej III RP Z PRL)szybko trzeba będzie powiedzieć i "b".Nie tylko w kwestii mienia pożydowskiego.


  9. Prezydent Francji w czasie wizyty w Afganistanie potwierdził pełne wycofanie sił francuskich do końca roku 2012.A więc zignorował apele Obamy,Merkel i van Rompuya ,którzy próbowali go powstrzymać od spełnienia tej obietnicy wyborczej.

    "To decyzja suwerenna. Tylko Francja może angażować Francję w misje zagraniczne - mówił nowy prezydent Francji"

    Tia,dla polskich polityków to wprost niepojęte i niezrozumiałe-decydować samodzielnie.(!)

    zgodnie ze złożoną w wyborach obietnicą??????.

    Bez względu na "zalecenia" i naciski NATO??????!!!!!.


  10. Tak dla ścisłości-"Burza" nie była ani powstaniem powszechnym ani warszawskim. Kirchmayer (i na mniejszą skalę Tatar)udowadniał przez lata po wojnie że PW nie było "Burzą".A autorzy wojskowych założeń planu "Burza"( głównie 2 wymienieni-szef operacji w KG AK i jego zastępca) czyli ataku na niemieckie straże tylne wycofujących się pod naporem Armii Czerwonej hitlerowców nie przewidywali ani podejmowania walki w wielkich miastach ani samodzielnego atakowania przez słabo uzbrojoną AK jednostek enpla większych od batalionu.W Warszawie złamano te warunki/zasady przyjmowane przez wojskowych planistów "Burzy".

    Acz owszem co do wygrywania przez generałów poprzednich wojen (z okresu ich młodości)-"Burza" w 1944 w ujęciu KG AK jak ironicznie wypominali endecy miała coś z powstańczych rojeń Piłsudskiego i wielkich a nierealnych planów POW z 1914 roku.Jak to oszołomią nadchodzących Niemców i Austriaków swoją siłą i poparciem społeczeństwa dla POW.Skończyło się tak ,że POW po okresie działalności półlegalnej musiała znowu zejść do konspiracji a niczym Niemców czy Austriaków w 1914-1915 nie oszołomiła i nic istotnego na teatrze działań wojennych nie pokazała. Gnieniegdzie wystąpiła w miastach ale w kilka dni po przejściu frontu trzeba było składać broń.I albo iść do Legionów albo zejść do konspiracji. Nb. załatwili to(formowanie legionów i mozność wstępowania POW do nich) inni polityyc niż Piłsudski a jeśli Daszyński nie załatwiłby w 1914 Piłsudskiemu posady dowódcy 1 pułku-nie dostałby on po fiasku jego akcji "powstańczej" w Kongresówce żadnej funkcji.


  11. Strona 170. To były założenia przygotowywanej od lat akcji w powstaniu powszechnym,które "Monter" utrzymał w mocy dostosowując do powstania w Warszawie.Podobnie jak od lat szykowano listę kilkuset obiektów(przedmiotów) jakie zdobyć mieli powstańcy-wedle tak postawionych zadań 7 obwodów okręgu mialo za zadanie zaatakować i zdobyć jako pierwszoplanowe cele kilkaset obiektów,kilka miast powiatu warszawskiego(obwodu VII)i 2 lotniska(Okęcie i Bielany).I takie mieli zadania 1 sierpnia 1944.

    Monter przystosował stary plan operacyjny szykowany na powstanie powszechne do walki w samym Okręgu Warszawa-miasto.


  12. "w 1944 nie posiłkowano się mitem i nie zamierzano rozbrajać"

    Zadaniem okręgu na wypadek powstania wedle szefa sztabu KG AK i komendanta Okręgu było:

    "1 Zniszczyć niemieckie jednostki bezpieczeństwa ,formacje partyjne i organy administracji niemieckiej znajdujące się na terenie okręgu a przede wszystkim w samej Warszawie.

    2.Rozbroić jednostki niemieckich sił zbrojnych znajdujące się na terenie okręgu,a w przypadku gdyby stawiały opór-zniszczyć je na równi z policją,partią i administracją.

    3.Opanować magazyny i składy wojskowe ,w pierwszym rzędzie magazyny uzbrojenia i sprzętu bojowego.

    4.Opanować miasto i powiat podmiejski ,w pierwszym rzędzie węzeł komunikacyjny,dworce kolejowe,mosty na Wiśle,radiostacje(Raszyn i Babice),centrale telekomunikacyjne i zakłady użyteczności publicznej

    5.Zorganizować obronę na dwóch liniach obronnych:

    -pierwszą w oparciu o wschodnie krańce Pragi

    -drugą na zachodnim brzegu Wisły,na odcinku od Bielan do Siekierek(...)"

    Za Kirchamyer"Powstanie Warszawskie".

    Jak widać mowa była wyraznie o rozbrajaniu jednostek niemieckich sił zbrojnych.Sęk w tym że ani jedna jednostka niemieckich sił zbrojnych w Warszawie nie złożyła broni przed powstańcami -rozbrajać po godzinie "W" to powstańcy mogli na ulicach miasta grupy kilku lub kilkunastoosobowe.A nie zwarte niemieckie jednostki wojskowe.Najsilniejszy oddział enpla jaki kiedykolwiek udało się powstańcom zmusić do kapitulacji (w zdobytym 20 sierpnia po wielodniowym oblężeniu i kilkakrotnych nieudanych szturmach gmachu "Dużej Paście"- 157(155?) hitlerowców (w tym poddało się powstańcom do niewoli 115 ludzi) składał się z plutonu policji niemieckiej(schutzpolizei),kilkunastu żołnierzy Wehrmachtu plus zbieranina pocztowców niemieckich i członków NSKK.


  13. Ponieważ nie wszyscy internauci dysponują wglądem do ksiązki Igora Hałagidy wklejam obszerny fragment artykułu A.Kaczyńskiego o zrzutach grup banderowców przez wywiad brytyjski.

    Spadochroniarze OUN. Historia desantów z 14 maja 1951 r.

    Autor: Adam Kaczyński

    Późnym wieczorem 14 maja 1951 r. sowieckie posterunki nadgraniczne zauważyły lecący na niskim pułapie czterosilnikowy samolot. Choć nadlatywał od strony socjalistycznej Rumunii, to jednak dane wywiadowcze nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Po czterech dniach wyczekiwania na niebie pojawił się wreszcie brytyjski transportowiec z desantem. Wielogodzinny lot z Malty zmęczył załogę. Na szczęście sowiecka obrona przeciwlotnicza nie zareagowała. Po kilkudziesięciu kilometrach samolot zmniejszył wysokość i skrył się w głębokiej dolinie Dniestru. Lot w ciągłym napięciu, zrzut pod Tarnopolem, potem kurs na zachód, kolejna granica i następny zrzut pod Lubaczowem. Szybkie nabranie wysokości i powrót do bazy...

    Przytoczony powyżej opis na pierwszy rzut oka wygląda jak fragment scenariusza z niskobudżetowego filmu szpiegowskiego, ale przedstawione w nim wydarzenia są jak najbardziej realne. W pierwszej połowie lat 50. XX w. wykorzystujące ukraińskich nacjonalistów wywiady Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych dokonywały zrzutów grup szpiegowsko-dywersyjnych w Polsce i na Ukrainie. Desanty pod Tarnopolem i Lubaczowem były częścią szerszej operacji prowadzonej przez aliantów. W realiach zimnej wojny działania te na pierwszy rzut oka nie różniły się od typowych potyczek szpiegów. Ogromne nadzieje wiązane przez Zachód z ukraińskimi nacjonalistami okazały się daremne. Skuteczna interwencja sowieckich służb specjalnych (przy niemałym współudziale polskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego) doprowadziła nie tylko do wieloletniej dezinformacji aliantów, ale także do likwidacji resztek zbrojnego podziemia i rozłamu w emigracyjnych centrach Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.

    Zamiast wstępu

    W ostatnich latach II wojny światowej nieuchronnie nadciągająca klęska hitlerowskich Niemiec ostatecznie uświadomiła ukraińskim nacjonalistom potrzebę poszukiwania nowych opiekunów. Starania podjęte jeszcze podczas trwania działań wojennych przyniosły zamierzony efekt dopiero po rozpoczęciu zimnej wojny. Zaostrzenie konfliktu pomiędzy dawnymi sojusznikami sprawiło, że stosunkowo nieliczna organizacja, starająca się za wszelką cenę ukryć swoje zbrodnie i konszachty z III Rzeszą, nagle urosła do roli poważnego partnera światowych mocarstw. Wewnętrzne konflikty w ruchu nacjonalistycznym pomiędzy nowym kierownictwem OUN, skupionym wokół Mykołaja Łebedzia (twórcy i szefa ounowskiej Służby Bezpieki), a wypuszczonym z niemieckiego więzienia Banderą doprowadziły do rozłamu. W lutym 1946 r. zwolennicy Bandery utworzyli Zagraniczne Formacje OUN (w skrócie ZCz OUN), a zwolennicy Łebedzia skupili się wokół Ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej. Obie frakcje zaczęły szukać nowych opiekunów, którzy nie tylko wsparliby je finansowo, ale - co najważniejsze - zapewnili niezbędne szkolenie oraz środki umożliwiające kontynuowanie walki z Sowietami. Rozłam w ruchu dość skrupulatnie wykorzystali alianci, którzy podzielili pomiędzy siebie poszczególne frakcje - Wielka Brytania zajęła się współpracą z Banderą, z kolei USA postawiły na Łebedzia. Na pierwszy rzut oka układ taki był korzystny dla obu stron. Ukraińscy nacjonaliści otrzymywali niezbędne do przetrwania wsparcie finansowe, a zachodni alianci uzyskiwali dostęp do szerokiej bazy kandydatów na szpiegów. W niniejszym artykule zajmiemy się jedynie brytyjskim wątkiem wywiadowczego wykorzystania OUN.

    Nim jednak przejdziemy do opisu poszczególnych desantów, należy zrobić jeszcze małą dygresję na temat "atrakcyjności" członków OUN dla zachodnich wywiadów. Po pierwsze większość z nich posiadała bogate doświadczenie konspiracyjne, doskonale znała się na metodach wojny partyzanckiej oraz, co najważniejsze, pochodziła z rejonu, w którym miała działać. Nie bez znaczenia był również fakt dwujęzyczności OUN-owców. Oprócz ukraińskiego wszyscy bezbłędnie mówili po polsku, dzięki czemu z łatwością mogli wtapiać się w otoczenie, nie wzbudzając przy tym podejrzeń co do swojej przynależności narodowej. Wieloletnie życie w Polsce, nauka w polskiej szkole, a często także służba w polskim wojsku sprawiały, że wpadka spowodowana złym akcentem bądź nieznajomością obyczajów była praktycznie niemożliwa. Po dodaniu do tego fanatycznej determinacji, antypolskości i umotywowanej ideologicznie chęci walki z bolszewizmem otrzymywano wymarzonego kandydata, gotowego zgodzić się nawet na najbardziej ryzykowne misje. W tym miejscu trzeba jednak przyznać, że zdecydowana większość skoczków decydowała się na ryzykowną współpracę z Anglikami i Amerykanami z wysokich pobudek. W swoim mniemaniu walczyli o wolność Ukrainy i rzeczywiście gotowi byli poświęcić dla niej życie. Niestety zgodnie z żelaznymi zasadami stosowanymi w brudnych grach wywiadów Ukraińcy zostali cynicznie wykorzystani przez swoich mocodawców, którzy bez zmrużenia oka posyłali ich na niemal samobójcze misje. Cena, jaką przyszło zapłacić za "wsparcie" aliantów, okazała się niezwykle wysoka.

    Operacje "Zwieno" i "C1"

    Zaostrzenie sytuacji międzynarodowej wpłynęło również na aktywność służb sowieckich. Dzięki doskonale ulokowanej agenturze, symbolem której stał się Kim Philby, w 1948 r. do Moskwy dotarły szczegółowe informacje o nawiązaniu współpracy pomiędzy Banderą a brytyjskim SIS. Przecieki najtajniejszych materiałów pozwoliły Sowietom poznać nie tylko trasy szlaków łącznikowych pomiędzy centrum OUN w Monachium a podziemiem na Ukrainie, ale także daty wyruszenia poszczególnych kurierów oraz uzyskać dokładne namiary na poszczególne grupy podziemia. Dysponując tak bogatą wiedzą, sowieckie służby1 nie mogły zmarnować okazji - rozpoczęła się trwająca kilkanaście lat operacja "Zwieno"2. Początkowo jej celem była neutralizacja brytyjskiej agentury, jednak umiejętne przechwycenie i "odwrócenie" kilku kluczowych dla operacji agentów umożliwiło rozpoczęcie niezwykle skutecznej radiogry, dzięki której przekazywano na Zachód odpowiednio spreparowane informacje.

    W kontaktach pomiędzy centralą ZCz OUN w Monachium a strukturami podziemia na Ukrainie (po 1948 r. już mocno osłabionymi) kluczową rolę odgrywała Polska, przez którą wiodły najkrótsze trasy na kurierskim szlaku. Uszczelnienie granic, likwidacja większości zbrojnych grup UPA oraz masowe przesiedlenia ludności ukraińskiej w ramach akcji "Wisła" pozbawiły OUN-owców oparcia w terenie oraz w znaczący sposób utrudniły dotychczasową działalność. Największy cios organizacji zadał jednak jej własny członek - Leon Łapiński ps. "Zenon", który po schwytaniu przez UB zgodził się na pełną współpracę. W ramach prowadzonej przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego operacji "C1" pod jego kierownictwem powstała licząca kilkadziesiąt osób fikcyjna siatka OUN w Polsce3. Przez długie lata działalność "Zenona" nie wzbudzała podejrzeń wśród nacjonalistów, a dostarczane przez niego informacje pozwalały nie tylko neutralizować wszelkie działania OUN w Polsce, ale także rozbijać podziemie na Ukrainie i skutecznie dezinformować Zachód.

    Przygotowania do zrzutu

    Na początku lat 50. coraz częstsze naciski Brytyjczyków, domagających się konkretnych danych wywiadowczych, oraz strach przed utratą wpływów w podziemiu na Ukrainie skłoniły Stepana Banderę do wykonania radykalnego kroku - wysłania na wschód swojego bezpośredniego przedstawiciela, zadaniem którego miała być reorganizacja struktur podziemia oraz ich całkowite podporządkowanie ZCz OUN. Ponieważ grupy kurierskie coraz częściej "wpadały" podczas przekraczania granicy bądź po prostu były likwidowane na terenie Czechosłowacji, tym razem zdecydowano się na transport drogą lotniczą. Wszelkie przeloty za żelazną kurtynę były niezwykle ryzykowne, dlatego też zdecydowano się na zrzucenie dwóch grup podczas jednego lotu. W skład pierwszej z nich (skierowanej na Ukrainę) wszedł wysłannik Bandery - szef Służby Bezpieki ZCz OUN Miron Matwijenko ps. "Usmich", szef jego ochrony Eugeniusz Hura ps. "Sławko" oraz czterech dywersantów: Włodzimierz Boźko "Weres", Eugeniusz Pidhirny "Jewhen", Wasyl Horodyński "Paganini" i Roman Bryń "Lew"4. W składzie drugiej grupy, mającej wzmocnić siatkę "Zenona" w Polsce znalazły się cztery osoby: dowódca grupy Mirosław Borsuk "Sokił", radiotelegrafista Dymitr Bahłaj "Hnat", Lew Bahłaj "Dmytro" oraz Jarosław Gałat "Czajka", zadaniem którego było przedostanie się na terytorium ZSRR5.

    Przygotowania do przerzutu zajęły kilka tygodni, jednakże większość skoczków została wcześniej profesjonalnie przeszkolona na kursach wywiadowczych. Ostatnim etapem szkolenia był kurs spadochronowy na lotnisku Abington w Anglii6. Po jego ukończeniu wszyscy uczestnicy zrzutu zostali przerzuceni na Maltę, skąd późnym popołudniem 14 maja 1951 r. wyruszyli na spotkanie swojego losu. Trasa przelotu przebiegała przez kraje bałkańskie i Rumunię. Po przekroczeniu granicy ZSRR samolot skrył się w głębokiej dolinie Dniestru, następnie pomiędzy Tarnopolem a Lwowem dokonał zrzutu grupy Mirona Matwijenki. Kilkadziesiąt minut później identyczną operację powtórzono po polskiej stronie granicy. Oba desanty odbyły się bez komplikacji... W tym momencie przysłowiową pałeczkę przejęła strona sowiecka.

    Informacje o mającym nastąpić pomiędzy 10 a 15 maja 1951 r. zrzucie dwóch grup dywersyjno-szpiegowskich strona sowiecka otrzymała bezpośrednio od Kima Philby?ego. Wieloletnie starania o usadowienie własnej agentury w zagranicznych strukturach OUN również przyniosły efekty. W feralnym samolocie znalazło się dwóch sowieckich agentów - po jednym na grupę. Dzięki zaufaniu, jakie zdobyli podczas swojej działalności w organizacji, obydwaj objęli kluczowe stanowiska. Pierwszy z nich - "Bronek" vel "Władek" kierował ochroną Mirona Matwijenki, a "Sokił" dowodził całością grupy zrzuconej w Polsce.

    W momencie skoku obydwaj agenci doskonale znali poruczone im zadania. Po wylądowaniu wstępnie "zabezpieczyli" swoje grupy, po czym udali się na poszukiwanie kontaktów z miejscowymi członkami podziemia. Choć grupa Matwijenki desantowała się jako pierwsza, to jednak ze względu na przebieg wypadków dużo właściwsze będzie rozpoczęcie opisu od wydarzeń w Lasach Sieniawskich.

    Zrzut w Lasach Sieniawskich

    Wieczorem 14 maja około godz. 22.50 posterunek Wojsk Ochrony Pogranicza w rejonie wsi Budomierz odnotował przelot dwóch samolotów (najprawdopodobniej błędnie oceniono liczbę) od strony ZSRR, które następnie w okolicy gromady Cewków wykonały kilka okrążeń na niskim pułapie. W kilkanaście minut po zrzucie meldunek o wtargnięciu w przestrzeń powietrzną Polski dotarł do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, któremu podlegało operacyjne zabezpieczenie granicy7. Na reakcję miejscowych struktur UB nie trzeba było długo czekać. O godzinie 23.45 szef Powiatowego UB w Lubaczowie kpt. Władysław Piątek dostał polecenie, aby w rejon prawdopodobnego desantu wysłać kilku ludzi do zbadania sytuacji. W swoich wspomnieniach mjr Ł. Kuźmicz tak opisuje tamte wydarzenia: "Po przybyciu grupy pracowników do gromady Cewków mieszkaniec tej wsi, Jan W. poinformował, że dzieci jego pasące krowy znalazły ok. 300 m od wsi - na pastwisku - worek z bronią i innymi przedmiotami. Po sprawdzeniu worka stwierdzono, że znajdowała się w nim rozbita radiostacja (dlatego dywersanci nie mogli połączyć się ze swoją centralą), notesy, szyfry, bielizna, pistolet colt z dwoma magazynkami naboi, 5 paczek amunicji itp. Meldunek o tym natychmiast przekazany został do WUBP w Rzeszowie drogą telefoniczną przez WCz8..."9.

    Po uzgodnieniu zakresu działań z dowództwem w Warszawie zdecydowano się wysłać w rejon zrzutu liczący 260 żołnierzy batalion z 4. Brygady KBW w Rzeszowie pod dowództwem kpt. Tadeusza Zakrzewskiego oraz 3. batalion 3. Brygady KBW w Lublinie dowodzony przez kpt. Emila Piesiura (240 żołnierzy). Wsparcia udzieliła także 26. Brygada Wojsk Ochrony Pogranicza z Przemyśla, która wysłała w rejon zrzutu jeden pluton. Trudne warunki terenowe oraz rozległość obszaru objętego poszukiwaniami sprawiły, że 15 maja na miejsce wysłano dodatkowo 120 elewów szkoły KBW w Rzeszowie. Sztab całej operacji ulokowano w Sieniawie.

    Przez pierwsze dni intensywne przeczesywanie nie przyniosło żadnych rezultatów. Początkowo próbowano organizować także prowizoryczne zasadzki, jednakże zrezygnowano z nich ze względu na duże prawdopodobieństwo wpadnięcia w nie osób postronnych10. Brak efektów skłonił dowództwo operacji do zmiany taktyki. Rankiem 19 maja do okolicznych wsi wysłano ok. 60 pracowników Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, ściągniętych z całego Podkarpacia. Skrupulatne poszukiwania przyniosły zamierzony efekt. Dzięki jednemu z donosów ustalono, że podejrzany o kontakty z OUN Wołodymytr Biłozur z przysiółka Grabarze k. Jarosławia kupił 6 bochenków chleba (ogromna ilość jak na potrzeby jednego człowieka) i pojechał z nimi w rejon lasów koło Radawy. Kilkudniowe przesłuchania mieszkańców okolicznych wiosek również dały pożądany rezultat - ustalono, że 19 maja we wsi Wola Mołodycz w GS nieznany mężczyzna kupił papierosy.

    Dzięki zdobytym w ten sposób informacjom udało się zawęzić obszar poszukiwań do trójkąta pomiędzy miejscowościami Radawa, Surmaczówka i Mołodycz. Rankiem 21 maja ponownie rozpoczęto przeczesywanie terenu. Około godziny 10 rano tyraliera 3. batalionu 3. Brygady KBW z Lublina została ostrzelana z broni maszynowej w rejonie dawnych stawów rybnych. Trzech żołnierzy zostało rannych, a 20-letni szeregowy służby zasadniczej Jan Kmiecik otrzymał śmiertelny postrzał w brzuch. Po pierwszej serii żołnierze błyskawicznie zalegli, a następnie, zabierając rannych, wycofali się na dogodniejsze do otwarcia ognia pozycje. Podczas próby okrążenia "skoczków" jeden z nich próbował rzucić granat w kierunku erkaemu, jednakże jego obsługa okazała się szybsza. Seria dosłownie skosiła całą grupę, a odbezpieczony granat dopełnił dzieła zniszczenia. W chwilę po eksplozji wydzielony pododdział z bagnetami na broni krótkimi skokami zbliżył się do "skoczków". Na miejscu okazało się jednak, że wszyscy nie żyją. Ciało jednego z zabitych zostało rozerwane przez eksplozję granatu. Przy zabitych znaleziono 4 pistolety maszynowe typu sten, 4 pistolety, specjalny tłumik do stena, aparat fotograficzny Minox, 1058 dolarów amerykańskich, 29 tys. nowych złotych polskich, 4 śpiwory, 8 map sztabowych, wojskową lornetkę, szyfry, adresy, chemikalia, trzy paczki plastycznego materiału wybuchowego w kostkach oraz plan zakopania w lesie koło Warszawy radiostacji nadawczo-odbiorczej. Dokładne przeszukanie zwłok pozwoliło ponadto odnaleźć następujące dokumenty: polskie książeczki wojskowe na nazwisko Kiryluk Leon, Szymura Paweł, Bidaluk Władysław, sowiecki paszport na nazwisko Stepan Sacharczuk oraz czechosłowacką legitymację na nazwisko Kralik Wacław11.

    W tym miejscu trzeba postawić sobie pytanie o przyczynę tak niefrasobliwego i graniczącego z głupotą zachowania profesjonalnie przeszkolonych dywersantów. Liczba popełnionych błędów jednoznacznie wskazuje na to, że grupa została celowo wystawiona "na odstrzał". Pierwszym kardynalnym błędem popełnionym przez "skoczków" było nieopuszczenie miejsca zrzutu. Żelazną zasadą w takich przypadkach jest natychmiastowy odskok na odległość co najmniej 20-30 kilometrów. Drugim błędem było nieskrywanie miejsca swojej dyslokacji przed miejscowymi dostarczającymi żywność. Trzecim, najbardziej zagadkowym błędem był wybór miejsca na tymczasowy postój, podczas którego grupa została wykryta i zniszczona. Jak już wspomniałem wcześniej, grupa była rozlokowana na terenie byłych stawów rybnych. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że skoczkowie rozpalili ognisko na samym środku osuszonego stawu. Otwarta przestrzeń, w dodatku w zagłębieniu terenu! Wybór takiego miejsca nie tylko nie dawał jakiejkolwiek szansy na obronę i ucieczkę, ale także ułatwiał przeciwnikowi skryte podejście.

    Wytłumaczeniem tak nietypowej sytuacji jest fakt wystawienia grupy przez działającego w jej szeregach agenta. Wkrótce po zrzucie od grupy odłączył się Mirosław Borsuk "Sokił", który udał się na spotkanie z członkami siatki "Zenona" Marią Romaniec i jej bratem Emilem. Na winę "Sokiła" w wystawieniu grupy zrzuconej w Lasach Sieniawskich w nocy z 14 na 15 maja jednoznacznie wskazują dane przytoczone przez D. Vedeneeva, który w swojej pracy poświęconej grze sowieckich służb z ukraińskim podziemiem stwierdza, że wśród skoczków znajdował się sowiecki agent o pseudonimie "Kara"12, którego przed likwidacją grupy udało się umiejętnie wycofać z rejonu działań13. Warto również zwrócić uwagę na fakt, iż przed rozstaniem z pozostałymi członkami grupy "Sokił" zakopał przenoszoną przez siebie pocztę. Po przycichnięciu całej sprawy wydobył ją i przekazał stojącemu na czele fikcyjnej siatki OUN Leonowi Łapińskiemu ps. "Zenon". Łapiński udostępnił pocztę funkcjonariuszom UB, którzy wykonali fotokopie wszystkich dokumentów, po czym ponownie puścili ją w obieg za pośrednictwem swojego agenta14. Zabieg z przekazaniem poczty Łapińskiemu doskonale wpisuje się w metody stosowane przez służby do sprawdzania wiarygodności i lojalności swojej agentury. W przypadku nieudostępnienia przez Łapińskiego przekazanej mu poczty jego opiekunowie śmiało mogliby wysnuć przypuszczenia, że są okłamywani. Przekazanie korespondencji potwierdziło jednak jego pełną lojalność. Na agenturalne zaangażowanie "Sokoła" wskazuje ponadto fakt, że jako kurier kilkakrotnie bez większych przeszkód przekraczał granicę. Zastosowanie taktyki polegającej na wystawianiu grup przez wewnętrzną agenturę również było standardową metodą wykorzystywaną przez sowieckie służby.

    Operacja w Lasach Sieniawskich miała jeszcze jeden niewielki epizod. Na podstawie znalezionego przy zwłokach skoczków szkicu, na którym zaznaczono miejsce ukrycia radiostacji, UB rozpoczął poszukiwania. W ich rezultacie w lesie pod Wiązowną odnaleziono radio, zakopane najprawdopodobniej przez rezydenturę SIS działającą przy ambasadzie. Prawdziwa radiostacja została zabrana, a na jej miejscu ukryto podobnych rozmiarów skrzynkę, którą następnie zaminowano. Pomimo kilkunastu dni oczekiwania nikt nie złapał się w zastawioną pułapkę i zaminowana atrapa została zdjęta15. Informacje wyciągnięte z notatnika jednego ze skoczków pozwoliły wzbogacić wiedzę UB na temat powiązań siatki. Część z nich została wykorzystana do prowadzenia dalszej gry, a po ich zdezaktualizowaniu posłużyły jako podstawa do przeprowadzenia aresztowań. W maju 1954 r. aresztowano m.in. Władysława Biłozora, którego adres znaleziono przy zabitych skoczkach16.

    Grupa Matwijenki

    Zupełnie inaczej potoczyły się losy grupy, w której znajdował się Miron Matwijenko. Przywitanie skoczków zorganizowane przez stronę sowiecką zostało zorganizowane z typowym dla socjalistycznego raju rozmachem. Prawdopodobny teren zrzutu obstawiono 11 tysiącami żołnierzy regularnej armii oraz wojsk MWD, a do prowadzenia obserwacji z powietrza przydzielono 14 samolotów PO 2. Dodatkowo zmobilizowano wszystkich pracowników i agentów bezpieki, którymi szczelnie obstawiono dworce kolejowe w rejonie. O ile zadaniem wojsk było zablokowanie grupy w rejonie zrzutu, to czekiści rozmieszczeni na dworcach mieli się skupić jedynie na odnalezieniu "Władka" - agenta bezpieki, który skakał razem z Matwijenką17. W tym miejscu warto dodać kilka słów o "Władku". Eugeniusz Hura, gdyż tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, został zwerbowany kilkanaście miesięcy wcześniej przez polski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego i zarejestrowany pod kryptonimem "Bronek"18. Do przejścia na stronę komunistów skłonił go strach przed niechybną karą oraz motywy rodzinne - w zamian za współpracę obiecano mu zwolnienie siostry z więzienia. Po odpowiedniej obróbce "Bronek" został przekazany sowieckim służbom, z którymi współpracował jako "Władek"19. W kwietniu 1950 r. "Władek" przeszedł z grupą kurierską celowo oczyszczoną z patroli granicę polsko-sowiecką i dzięki kontaktom rodzinnym dotarł wkrótce do dowódcy UPA Wasilija Kuka. Podczas spotkania przekazał przeniesione przez siebie materiały i informacje ustne oraz odebrał pocztę dla Bandery. W drodze powrotnej cała korespondencja została umiejętnie poprawiona - własnym agentom dano najlepsze rekomendacje oraz potwierdzono ich pełną wiarygodność i oddanie sprawie. W spreparowanych pismach zachęcano Banderę do przyjazdu na "okupowaną Ukrainę" i objęcie osobistego przywództwa lub chociaż oddelegowanie ważnego wysłannika. Haczyk został połknięty. Bandera zdecydował się na wysłanie szefa własnej bezpieki Mirona Matwijenki. Agent "Władek" jako jeden z najbardziej zaufanych i posiadających doskonałe kontakty w terenie został jego szefem ochrony20.

    Penetracja zniszczonej ziemianki przez czekistów (rekonstrukcja). Fot. A. Kaczyński

    Po udanym skoku spadochronowym grupa Matwijenki zaszyła się głęboko w lesie. Spory zapas konserw pozwalał na kilkunastodniowe ukrywanie się w terenie. "Władek", mający za zadanie zorganizowanie spotkania z miejscowym podziemiem, bez żadnych podejrzeń odłączył się od grupy. Kontakt z sowieckimi służbami został nawiązany 22 maja 1951 r. na dworcu kolejowym we Lwowie. "Władek", który w bufecie zamówił kanapkę oraz setkę wódki, został zidentyfikowany na podstawie fotografii przez agentkę rozpoznania z 7. Wydziału Zarządu MGB Obwodu Lwowskiego. Po kilkudziesięciu minutach rozmawiał już z zastępcą ministra bezpieki USSR gen. O. Wadisem. Podczas rozmowy opowiedział o składzie i uzbrojeniu grupy oraz miejscu jej lokalizacji. Na podstawie jego zeznań następnego dnia wydobyto zakopane przez skoczków: radiostację oraz pakiety z dokumentami. Po dokładnym ich skopiowaniu ukryto je w tych samych miejscach21.

    Zadanie schwytania Mirona Matwijenki oraz likwidacji grupy powierzono wydziałowi 2N MGB, który etatowo zajmował się zwalczaniem ukraińskiego nacjonalizmu. W tym celu z 19 doświadczonych agentów utworzono fałszywy oddział UPA. Dzięki podrobionym poświadczeniom od dowódcy UPA Wasilija Kuka udało się skłonić Matwijenkę do zorganizowania spotkania. Na jego miejsce wybrano ziemiankę w lesie w pobliżu wsi Kalne koło Zborowa. Matwijenko, który 5 czerwca 1951 r. przybył na miejsce wraz ze swoją ochroną, nie rozpoznał, że ma do czynienia z sowieckimi agentami. Gorące powitanie wkrótce przerodziło się we wspólne picie. Matwijenko z wielką ochotą wypił podany mu miód oraz wodę z preparatem Neptun 47. Gdy środek zaczął działać, padło hasło "Dawaj zakurim!". Agenci rzucili się na Matwijenkę i po krótkiej szamotaninie związali go. Reszta grupy została po cichu zabita. Przy życiu pozostawiono jedynie radiotelegrafistę, który był potrzebny do prowadzenia gry operacyjnej z Anglikami22. Jeden z czekistów biorących udział w operacji po latach wspominał, iż Matwijenko nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że złapali go chłopcy, z którymi skakał z samolotu23.

    Więzień nr 50

    W momencie kiedy Neptun 47 przestał działać, było już za późno. Pierwsze przesłuchania Matwijenki przeprowadzono w Kijowie, a następnie w Moskwie. Ponieważ schwytany wysłannik Bandery niemalże od razu zaczął składać obszerne zeznania dotyczące emigracyjnych struktur OUN, sowieccy śledczy postanowili zmienić sposób jego traktowania. Wbrew swoim najczarniejszym przypuszczeniom nie został poddany wymyślnym torturom, które tak chętnie stosowała OUN-owska Służba Bezpieki. Matwijenko znalazł się w pilnie strzeżonej willi MGB we Lwowie. Oficjalnie nadano mu kryptonim "Więzień nr 50". Sowieccy nadzorcy od samego początku traktowali go nadzwyczaj uprzejmie. W przeciwieństwie do innych więźniów otrzymywał wyjątkowo obfite oraz urozmaicone posiłki, desery z owoców i słodyczy. Prowadzący Matwijenkę oficerowie MGB zadbali również o jego rozwój duchowy. Do celi dostarczono mu odpowiednią lekturę - krótki kurs historii WKP(b)... Warto w tym miejscu zauważyć, że przed wydaniem Matwijence wspomnianego dzieła prewencyjnie zaopatrzono go w spory zapas deficytowego papieru toaletowego24. Więzień nr 50 doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego położenia. Jedyną szansą na uniknięcie kary śmierci była bezwarunkowa współpraca z Sowietami. Groźba wyroku oraz miłe traktowanie przez oficerów prowadzących przyniosły zamierzone efekty. Matwijenko podzielił się ze śledczymi całą swoją wiedzą o OUN. Według uzyskanych zeznań Bandera wysłał go na Ukrainę w celu przejęcia kontroli nad podziemiem. W przypadku oporów ze strony dowodzącego niedobitkami UPA Wasilija Kuka ps. "Lemiesz" miał posunąć się nawet do jego fizycznej likwidacji. Do innych zadań Matwijenki należało stworzenie skutecznych kanałów łączności z Zachodem oraz organizacja sprawnej siatki wywiadowczej25. W toku wielotygodniowych przesłuchań "więzień nr 50" opowiedział także sporo pikantnych szczegółów o życiu Bandery - m.in. o pobiciu przez niego ciężarnej żony czy też próbie zgwałcenia małżonki jednego z ochroniarzy. Wiele opowieści dotyczyło trwonienia organizacyjnych funduszy przez poszczególnych "prowidników". Protokoły z przesłuchań zostały wykorzystane w latach 60. do stworzenia propagandowych prac oraz artykułów podpisanych przez Matwijenkę, zadaniem których było demaskowanie OUN. Najsłynniejszą z prac Matwijenki były Czarne sprawy ZCz OUN26.

    Porządek dnia przetrzymywanego w luksusowej willi na ulicy Kryłowa 19 we Lwowie Matiwjenki wyglądał następująco: w pierwszej kolejności odbywały się prace z oficerami prowadzącymi, polegające na sporządzaniu radiogramów oraz bieżącym korygowaniu przebiegu gry operacyjnej z Brytyjczykami. W wolnym czasie "więzień nr 50" realizował program studiów wieczorowych wydziału energetyki cieplnej Kijowskiego Instytutu Politechnicznego, studiował marksizm i leninizm oraz oficjalną historię Ukraińskiej SRR. Dwa razy w miesiącu "opiekunowie" organizowali mu wycieczki do przodujących kołchozów oraz zakładów przemysłowych. Pokazy sukcesów i dobrobytu miały przekonać zajadłego nacjonalistę do wyższości ustroju radzieckiego. W podobny sposób wyprowadzano "więźnia nr 50" do opery i teatru. Podczas przedstawień obok Matwijenki siedziało zawsze dwóch konwojentów, a w nieco dalszej odległości w pogotowiu oczekiwała grupa zabezpieczenia27. Na luksusowe warunki, w jakich przetrzymywano "więźnia nr 50", MGB wydawało niebagatelne sumy. Tylko pierwsze dziesięć miesięcy ochrony Mirona Matwijenki kosztowało ponad 90 tysięcy rubli. Na tak niebotyczną sumę (dniówka w dobrym kołchozie wynosiła wówczas ok. 1 rubla) składały się koszty wyżywienia, utrzymania ochrony i obsługi, w tym osobistej kucharki. Miesięcznie na jedzenie wydawano prawie 2 tysiące rubli. Tyle samo wynosił koszt ubrań. Matwijenko dodatkowo za swoje usługi otrzymywał comiesięczną wypłatę w wysokości 3 tys. rubli28. Pieniądze zainwestowane w "więźnia nr 50" przyniosły jednak efekty.

    Już w czerwcu 1951 r. rozpoczęła się radiogra z brytyjskim wywiadem. Głównym jej celem była dezinformacja zagranicznych struktur OUN oraz przekazywanie Brytyjczykom fałszywych danych wywiadowczych na temat ZSRR. Dla uwiarygodnienia wysyłanych w eter informacji Wydział 2N jesienią 1951 r. stworzył fałszywą grupę konspiratorów, która kręciła się po lasach w rejonie Radziechowa. Przebrani za partyzantów agenci rozsiewali plotki, że jest z nimi ważny emisariusz od Bandery. W okolicach Drohobycza uruchomiono nawet fałszywą radiostację, która nadawała depesze w imieniu lokalnego prowodu OUN. Działalność fikcyjnego podziemia rozwijała się nadzwyczaj pomyślnie. Stworzono rejonowe prowody w Radziechowie, Jaworowie i Dobromyślu oraz linie łączności kurierskiej29. Do marca 1952 r. nadano 29 depesz do Brytyjczyków oraz 32 dezinformacyjne raporty dla Bandery. W depeszach dla Brytyjczyków znalazły się wiarygodnie spreparowane w Moskwie dane wywiadowcze dotyczące sowieckiej armii oraz przemysłu obronnego i infrastruktury transportowej. Raporty dla Bandery zawierały zachęty do przysyłania kolejnych emisariuszy oraz zorganizowania zrzutów zaopatrzenia. Dla wzmocnienia wiarygodności fikcyjnego podziemia w październiku 1952 r. przepuszczono przez polsko-sowiecką granicę grupę kurierów z Monachium. Agent MGB przez pięć dni udawał lokalnego prowidnika OUN. Dzięki jego umiejętnościom kurierzy nie zorientowali się, że mają do czynienia z prowokacją. W trakcie rozmów przekazano im szereg fałszywych informacji, w tym tę o "zdetronizowaniu" Bandery i przejęciu władzy nad podziemiem na Ukrainie przez jego konkurentów z Łebedziem i Ochrymowiczem na czele. Kurierzy ponownie zostali przepuszczeni przez granicę. Dostarczone przez nich informacje zaprzepaściły szanse na osiągnięcie porozumienia w środowiskach ukraińskiej emigracji. Atmosferę podgrzewało dodatkowo sterowane przez Sowietów wzajemne opluwanie się poszczególnych stronnictw w prasie emigracyjnej. Być może zabrzmi to paradoksalnie, ale jednym z głównych zarzutów, którymi starano się zniszczyć konkurentów, było oskarżenie o współpracę z Sowietami...30

    Prowadzona przy pomocy Matwijenki gra operacyjna z brytyjskim wywiadem najprawdopodobniej przebiegałaby bez większych zakłóceń, gdyby nie? ucieczka głównego jej uczestnika. Łagodny sposób traktowania więźnia sprawił, że pilnujący go strażnicy całkowicie stracili czujność. W ramach przekonywania Matwijenki do dobrodziejstw systemu sowieckiego strażnicy regularnie grywali z więźniem w siatkówkę, spędzali wspólnie wieczory, nawet pili razem wódkę. Późniejsze śledztwo wykazało, że na kilka miesięcy przed ucieczką Matwijenko dyskretnie podpytywał się o szczegóły dotyczące budowy i obsługi pepeszy. Zaczął się także interesować majsterkowaniem. Niczego niepodejrzewający oficerowie prowadzący kupili mu nawet zestaw podstawowych narzędzi. "Więzień nr 50" zamiast zabawek i przedmiotów codziennego użytku zrobił sobie klucze oraz samodzielny pistolet. 16 czerwca 1952 r., wykorzystując nieuwagę pilnującego go majora Korsuna, Matwijenko wyciągnął z pozostawionej na krześle marynarki klucze od sejfu, z którego wyjął pistolet walter z kompletem amunicji, mapę zachodniej Ukrainy, kompas oraz 10 tys. rubli. Następnie, przez nikogo nie niepokojony, wyszedł głównymi drzwiami31.

    Zaraz po ucieczce Matwijenko udał się na cmentarz Janowski, gdzie spędził noc w jednym z grobowców. Następnego dnia rozpoczął odwiedzanie wszystkich znanych sobie OUN-owskich adresów konspiracyjnych we Lwowie. Niestety wszędzie mieszkali już obcy ludzie. Brak perspektyw na jakąkolwiek pomoc doprowadził go do załamania nerwowego. Wieczorem 17 czerwca, a więc dzień po ucieczce, Matwijenko na dworcu kolejowym zaczepił przechodzącego obok sierżanta i spytał się, czy ten pracuje w MGB. Gdy otrzymał pozytywną odpowiedź, stwierdził, że jest uzbrojony i że chciałby się poddać. Według ustaleń śledztwa sierżant Tarasiuk zaprowadził Matwijenkę na posterunek milicji, na którym kazano im przyjść później, gdyż akurat trwała przerwa w pracy. Zdesperowany Tarasiuk poprosił o pomoc przechodzącego obok majora, z którym wspólnie odeskortowali Matwijenkę pod właściwy adres32.

    Trwająca niespełna 24 godziny ucieczka Matwijenki wywołała prawdziwą burzę w sowieckich organach. Sprawa oparła się aż o Politbiuro, które na specjalnym posiedzeniu 7 lipca 1952 r. nakazało wyrzucenie głównych sprawców z partii i organów oraz przekazanie sprawy prokuraturze. Swoje stanowiska stracili także bezpośredni przełożeni nadzorców "więźnia nr 50"33.

    Ulotka propagandowa skierowana do nauczycieli - "Nauczyciele - Ukraińcy! Sowiecka szkoła ma za zadanie wychowywać janczarów, zdrajców ukraińskiego narodu. Nie przykładajcie rąk do tej haniebnej antynarodowej pracy. Sabotujcie rusyfikacyjne starania sowieckiej szkoły. Śmierć sowieckim okupantom! Ukraińscy rewolucjoniści". Nauczyciele wraz z kierownikami kołchozów i przedstawicielami lokalnej administracji stanowili najliczniejszą grupę wśród ofiar ukraińskich nacjonalistów. Ilustracja z archiwum autora

    Nieudana próba ucieczki w znaczący sposób odbiła się także na życiu Matwijenki, którego przewieziono do specjalnej willi MGB w Światoszynie pod Kijowem. Ochronę "więźnia nr 50" wzmocniono do 9 osób. Teren willi dodatkowo zabezpieczały psy, a podeszwy butów nasączano specjalnym środkiem zapachowym, pozostawiającym trwałe ślady w terenie. Dla wzmocnienia inwigilacji Matwijence podsunięto również agentkę "Oksanę". Po odpowiedniej obróbce między "Oksaną" a Matwijenką rozpalił się kontrolowany romans, który zakończył się nadzorowanym przez władze małżeństwem34.

    Po krótkiej przerwie spowodowanej niespodziewaną ucieczką Matwijenki wznowiono radiogrę z Brytyjczykami. W dalszym ciągu przekazywano fałszywe dane wywiadowcze oraz punkty kontaktowe i znaki umowne dla kolejnych skoczków. Nadspodziewanie dobre wyniki osiągane przez Matwijenkę wzbudziły podejrzenia u dowódcy UPA Wasilija Kuka. Wątpliwości co do lojalności Matwijenki zaczęły dochodzić także do Brytyjczyków. Spekulacje na ten temat przerwał jednak sam Bandera, który ślepo wierzył swojemu towarzyszowi. Wszelkie ostrzeżenia o zdradzie traktował on jako dezinformację i prowokacje konkurentów. Wątpliwości rozwiał ostatecznie działający pod kontrolą polskiego UB "Zenon", który wysłał kurierów z informacją o pełnej lojalności Matwijenki35.

    W maju 1953 r. za pomocą balonu wypuszczonego na Morzu Bałtyckim z brytyjskiego statku do Polski przedostała się kolejna grupa kurierów z Monachium. Po "udanym" przekroczeniu granicy dotarli oni do samego Matwijenki, który w towarzystwie dwóch "ochroniarzy" odbył konspiracyjne spotkanie. Las, w którym się odbywało, został otoczony przez wojsko. Całość rozmowy nagrano. Kurierzy nie zorientowali się, że są manipulowani i po zakończeniu spotkania bez większych przeszkód powrócili na zachód36. Radiogrę kontynuowano...

    Sytuację Matwijenki zmieniły wydarzenia z lat 1954-1955. Schwytanie dowódcy UPA Wasilija Kuka oznaczało praktyczny koniec zorganizowanego oporu na zachodzie Ukrainy. W 1955 r. Brytyjczycy ostatecznie utwierdzili się w przekonaniu, że Bandera ich oszukuje, a rzekoma działalność wywiadowcza miała na celu jedynie wyciąganie wsparcia materialnego i niemałych funduszy. Współpraca przerodziła się w konflikt. Banderze zakazano nawet wjazdu na teren Wielkiej Brytanii.

    Próby wykorzystania ukraińskich nacjonalistów podjął jeszcze wywiad włoski, jednakże jego wysiłki poszły na marne. W 1956 r. sowieckie organy bezpieczeństwa uznały, że dalsze pozostawianie na wolności niedobitków ukraińskiego podziemia jest bezcelowe. Rozpoczęły się aresztowania. Jako ostatnich "zdjęto" dwóch emisariuszy przysłanych przez wywiad włoski. Po ujawnieniu im, że cała ich dotychczasowa działalność była kontrolowana od samego początku, jeden z nich popełnił samobójstwo. W kwietniu 1960 r. Matwijenko w radiogramie poprosił o ewakuację łodzią podwodną lub samolotem. Ostatnia depesza w ramach operacji "Zwieno" została nadana 14 października 1960 r.37


  14. Sztab nowego prezydenta Francji F.Hollanda poinformował że na majowym szczycie NATO w Chicago zostanie zakomunikowane pełne wycofanie sił francuskich z Afganistanu do końca bieżącego roku.Szybkie wycofanie z Afganistanu było jedną z obietnic wyborczych Hollanda.

    Dobra wiadomość dla Polski-rychło "przeskoczy " Francję w liczbie żołnierzy zaangażowanych w "misji pokojowej"w Afganistanie i "umocni sojusznicze więzi" z USA.Polska prześcignie Francję(w ilości dostarczanego do Afganistanu mięsa armatniego).

    W kolejkach po wizę do ambasady USA Polacy mogą podeliberować o swych przewagach nad Francuzami którzy wiz do USA nie potrzebują.


  15. Ostatnie Mi-24 zgodnie z pomysłami MON odejdą ze służby w 2022 roku.

    I jeszcze frapująca ciekawostka której jakoś nie upowszechnia się wśród opinii publicznej:otóż w Afganistanie wojuje nawet nie taki sam Mi-24 jakiego używali tam Sowieci ale wręcz ten sam.

    W latach 80 śmigłowiec Mi-24 o numerze bocznym 956 latał w Afganistanie z poprzednią "misją pokojową". W 1991 wcielony do WP.A teraz-bierze udział w nowej afgańskiej misji pokojowej/stabilizacyjnej/niepotrzebne skreślić....

    Tia...

    W latach 80 niesłuszny sowiecki śmigłowiec niosąc "internacjonalną pomoc" ostrzeliwał bohaterskich mudżahedinów z oddziałów wspieranego przez USA bohaterskiego Hakkaniego .Teraz słuszny już śmigłowiec w "misji pokojowej" ostrzeliwuje talibów niejakiego Hakkaniego zwalczanego przez USA....


  16. Ze strony Szcześniak.pl co wyraznie jest zaznaczone(cytat na początku całego posta.

    Gros państw UE(jak Niemcy,Francja,Włochy,Hiszpania ale też np Czechy czy Finlandia ) pomaga swoim firmom i podejmuje za granicą interwencje na ich rzecz.

    Np istotną przyczyną zgody Finlandii na N-S były uzyskane określone koncesje dla ich firm celuozowych i papierniczych.

    Polska różni się nie tylko od gros państw "starej" UE ale i niektórych państw "nowej)UE. M.in niemal kompletnym brakiem zainteresowania polityków losem swoich/narodowych firm prowadzących działaność za granica -i inwestycji.


  17. W normalnych państwach państwo pomaga biznesowi,istnieją także państwowo-prywatne koncerny o kapitale mieszanym(vide np GdF)realizujące ważne dla państwa inwestycje.

    Polska nie jest jednak normalnym państwem europejskim/unijnym a biznes na wschodzie podporządkowuje się ideom Giedroycia z połowy ubiegłego wieku zmieszanym z chciejstwem,myśleniem życzeniowym ,fobiami i mesjanizmem. Polska w dużym stopniu na własne życzenie(wskutek własnych wieloletnich działań)utraciła pozycję państwa tranzytowego/korzyści z niej płynącee-zamiast pomostu stała się dyżurnym zawalidrogą i harcownikiem w kontaktach UE ze wschodem.

    W kluczowych państwach UE wśród establishmentu umacnia się świadomość że Polska w kontaktach ze wschodem (Białorusią,Ukrainą czy Rosją nie mówiąc o dalszym geograficznie)odgrywa rolę przysłowiowego pijanego,nieodpowiedzialnego polskiego szlachciury wrzeszczącego wciąż "Veto!".

    Żeby przy tematyce surowów naturalnych i traconej roli państwa tranzytowego pozostać-jeszcze w tym roku w grudniu Rosja,Francja,Niemcy,Włochy prawdopodobnie rozpoczną realizację/budowę South Stream celem ominięcia nieprzewidywalnych,nieobliczalnych i niestabilnych państw tranzytowych. Takowym jest Ukraina, do miana takowej po latach usilnych starań awansowała Polska m.in w związku z konsekwentnym blokowaniem dywersyfikacji dróg dostaw gazu i ropy poprzez ominięcie Ukrainy,bieganiną najwyższych dygnitarzy państwowych w ciemności po osetyńskich krzaczorach i rozpoznawaniem akcentu po głosie itp.


  18. Straci Skarb Państwa czyli w efekcie podatnicy.Dodatkowo odczują to w wyższej cenie paliwa.

    Jeden z analityków rynku paliw ironicznie już skomentował zdanie

    "

    "PERN, - właścicielem polskiego odcinka „Przyjaźni" jeszcze nie wie, ile straci. " E, naprawdę, przecież to proste. Ilość ton razy stawka.

    Analityk rynku paliw pisał 4 lata temu:

    "Przekreślona "Przyjaźń"

    2 grudzień, 2008 - 07:00 Premier Putin podpisał 1 grudnia decyzję o budowie 2 nitki Bałtyckiego Systemu Rurociągowego (Балтийской трубопроводной системы - 2). To decyzja strategiczna dla polskiego sektora naftowego, polskich rafinerii i polskiej polityki bezpieczeństwa energetycznego. Jeśli zostanie wprowadzona w życie (a Rosjanie poważnie traktują swoje deklaracje i decyzje) Polska stanie przed poważnymi stratami z tytułu tranzytu ropy oraz pozycji negocjacyjnej (a więc i wyników finansowych) polskich rafinerii. Jest też efekt ostatnich kilku lat polityka "bezpieczeństwa energetycznego".

    Projekt BTS jest sukcesem logistycznym, wystarczy przyjrzeć się rozwojowi portu w Primorsku - od zera w 2000 r. do 75 mln ton obecnie.

    Projekt przewiduje budowę rurociągu między miejscowością Unecza (Унеча - Брянская область) a Ust-Uługą (Усть-Луга - Ленинградская область). Umożliwia on przesyłanie ropy nie przez Białoruś i Polskę, ale do portu Primorsk i stamtąd na rynki europejskie i światowe. Możliwości przesyłowe planowane są w 1. etapie na 30 mln ton rocznie, w 2. etapie - 50 mln. 1. etap ma być zakończony w 3. kwartale 2012 r. Rurociąg ma mieć 1300 km i ma kosztować między 4,3 a 4,7 mld $. Finansowanie projektu ma zostać zapewnione przez emisję obligacji "Transniefti" i państwowe instytucje finansowe.

    Projekt ten ma dość krótką historię, gdyż powstał tuż o konflikcie między Rosją a Białorusią o ceny gazu i ropy naftowej na przełomie 2006 / 2007 roku. Gdy Białoruś nałożyła podatki na przesył ropy i zaczęła pobierać je w postaci ropy z rurociągu - Rosjanie wstrzymali przesył. Przestój (w tym brak dostaw do Polski) trwał 3 dni. (Więcej: "Energetyczny konflikt Rosji i Białorusi"). Już w maju 2007 r. był omówiony przez rząd, jednak do tej pory był elementem przetargowym między Rosją a Białorusią. W chwilach napięć Rosjanie przypominali o tym rurociągu, by nacisnąć prezydenta Łukaszenkę i przypomnieć mu, że może stracić dochody z tranzytu ropy i uprzywilejowaną pozycję białoruskich rafinerii.

    Projekt ten był dyskutowany w branży naftowej i rządzie Rosji i nie zbierał zbyt pochlebnych recenzji. Tracił po drodze rynki środkowej Europy (Węgry, Słowację, Czechy), które nie mogły, tak jak Polska, zaopatrywać się z morza. Utrudniał przesył do Niemiec, gdyż port w Rostoku nie był w stanie przesłać takich ilości surowca. Dzisiaj Primorsk (końcówka BTS-1) już przesyła 75 mln ton ropy rocznie, a zwiększenie wolumenu d0 120 - 130 mln ton rocznie rodzi ryzyka ekologiczne i obciążenie Bałtyku. Nie było dla tego rurociągu surowca, o czym mówiło Ministerstwo Energetyki.

    Realizacja BTS-2 oznacza możliwości całkowitego zastąpienia transportu rurociągiem "Przyjaźń" (przez Białoruś i Polskę) przesyłem przez port w Primorsku. Oznacza gruntowną zmianę logistyki ropy naftowej w Europie Środkowej: http://szczesniak.pl/node/475

    Projekt ten oceniałem jako polityczny. Biznesowo - nie wnosi on nic nowego do systemu przesyłowego Rosji oprócz uniezależnienia się od krajów tranzytowych. To czysto polityczne ryzyko. Jednak Białoruś okazała się tak dużym wyzwaniem dla Rosji, że ta postanowiła użyć swoich możliwości (1 grudnia: Reserve Fund = $132.63 mld, National Prosperity Fund = $76.38 mld), by uniezależnić się od kaprysów prezydenta Łukaszenki.

    Sytuacja Polski wygląda szczególnie źle. Tracimy statut i pozycję negocjacyjną państwa tranzytowego. Rurociąg "Przyjaźń" ma już swoje lata i jeśli nie będzie dużego przesyłu, może się okazać, że nie warto go remontować. Tak jak ocenili Rosjanie z odcinkiem do Możejek. Po co bowiem utrzymywać dublujące się rurociągi.

    Tracą polskie rafinerie. Dotychczas Rosja była uzależniona od "Przyjaźni", można było więc na rynku kupującego wynegocjować duże upusty. Dzisiaj ten rynek się kończy, a polskie rafinerie tracą uprzywilejowaną pozycję. Odbije się to z pewnością na ich wynikach, wystarczy porównać wyniki rafinerii w Płocku i w Możejkach, żeby wiedzieć, czym jest przewaga ropy z rurociągu (choć nieporównywalnie gorszy wynik Możejek nie zależy tylko do tego, że kupują tę samą rosyjską ropę z morza, a nie z rurociągu).

    PERN Przyjaźń także traci. Budowa 3. nitki była jedynym, powtarzam jedynym!, projektem służącym bezpieczeństwu energetycznemu Polski, który był realizowany. Pozostałe dalej są jedynie na papierze, a ich realizacja budzi coraz większe wątpliwości (np. przekazanie rurociągu norweskiego i gazoportu dla Gaz Systemu). Ta jedyna realna inwestycja była prowadzona wbrew trendom politycznym, które za cel wzięły sobie "uniezależnienie" się od Rosji. Politycy działali we wręcz przeciwnym kierunku.

    Kilka razy ("Białoruś czeka, polscy politycy - do dzieła!") wzywałem (wielkie słowo, więc uśmiecham się zażenowany) polskich polityków do działań. Na przykład współpracy europejsko-polsko-białorusko-rosyjskiej, żeby wypracować model bezpiecznego przesyłu ropy i gazu z Rosji do Europy. Żeby Polska mogła wykorzystać swoje położenie geograficzne jako realną przewagę konkurencyjną. Żadnego odzewu. Działania podejmowano wręcz przeciwne. Niezależnie czy rządził PiS czy PO. Polski sektor naftowy był i jest zakładnikiem polskiej polityki zagranicznej, nastawionej na odpychanie Rosji od Europy. Przyjdzie mu za to słono zapłacić"


  19. Ropociąg najprawdopodobniej będzie wegetował na małych obrotach(właściwe jest określenie"wegetacja") -jak wspomniałem według analityków rynku paliw dla Rosji korzystniejsze jest jego utrzymanie jako rezerwowej drogi dostaw(np w zimie),zredukowanie do minimum ilości tłoczonej ropy a koszta utrzymania infrastruktury (przy minimalnych dochodach) i tak poniesie strona polska.

    Co do obiekcji przy realizacji NS-miały je głównie te państwa ,które w efekcie utraciły /zmniejszyły dochody z tranzytu i zorientowały się nagle że demonstracyjna rusofobia lub kradzież gazu kosztuje(finansowo).Plus tradycyjnie (za kulisami)- USA ale te w pewnym momencie gdy było jasne ze przedsiewzięcia m.in. Francji i Niemiec wpisanego na oficjalną listę priorytetowych inwestycji energetycznych UE nie da się już zatrzymać ani zerwać wycofały sie z obstrukcji. Rosjanie wzięli do tej inwestycji Niemcy,Holandię i Francję ,USA do jej obstrukcji-Polskę i Pribałtykę efekt końcowy jest znany.


  20. "Eksport rosyjskiej ropy przez Gdańsk wstrzymany dzisiaj, 12:15

    Naftoport w Gdańsku został wykreślony z listy portów do eksportu rosyjskiej ropy po tym, jak uruchomiono nowy terminal Ust Ługa nad Zatoką Fińską. Skończyliśmy załadunek ostatniego z zakontraktowanych statków – powiedział PAP prezes Naftoportu Dariusz Kobierecki.

    Gdańska nie ma na opublikowanej przez Transnieft w ubiegłym tygodniu liście portów, którymi w drugim kwartale ma być eksportowana rosyjska ropa i nic nie wskazuje na to, by latem ta sytuacja mogła się zmienić.

    Koncern Transnieft, który odpowiada za transport surowca najważniejszymi ropociągami w Rosji i ustala szlaki dostaw za granicę - poprzez porty i rurociągi tranzytowe, zakłada, że w kwietniu przez porty nad Bałtykiem na eksport trafi w sumie 7,2 mln t ropy, czyli o 28 proc. więcej niż w marcu. Znacząco wzrosną przeładunki tylko w krajowych terminalach - w Primorsku i Ust Ługa.

    Z grafiku eksportowego Transnieftu wynika, że w całym drugim kwartale Rosjanie zamierzają sprzedać za granicą 54,8 mln ton ropy, czyli o 4,6 proc. więcej niż w okresie styczeń–marzec 2012 r. Na liście portów nadbałtyckich nadal są tylko Ust Ługa i Primorsk, nie ma Gdańska.

    Terminal Ust Ługa został uruchomiony dwa tygodnie temu, a wcześniej oddano do użytku wielki rurociąg (tzw. BTS2). Rosyjskie władze zdecydowały się na obie inwestycje, chcąc zmniejszyć uzależnienie od eksportu do Europy drogą lądową i krajów tranzytowych – Ukrainy i Białorusi.

    Do tej pory to właśnie system rurociągów „Przyjaźń” - istniejący od ponad 40 lat, a biegnący przez Białoruś i Polskę do Niemiec oraz przez Ukrainę, Słowację i Czechy - był dla Rosjan najważniejszym naftowym szlakiem dostaw. Poza tym istotną rolę w tranzycie i eksporcie ropy odgrywał Naftoport w Gdańsku, który ma połączenie z Płockiem, dokąd dociera rurociąg „Przyjaźń”.

    W ubiegłym roku przez gdański port Rosjanie wyeksportowali 3,8 mln ton ropy. W tym roku w pierwszym kwartale w sumie 1,3 mln ton i – jak przyznał Kobierecki – „kolejnych zleceń nie ma”.

    W 2011 roku Naftoport przyniósł ponad 11 mln zł zysku netto przy przychodach sięgających 55 mln zł. Eksport rosyjskiej ropy miał w tym 30 proc. udział.

    „Na pewno sobie poradzimy i wynik finansowy będzie dodatni” – zapewnił prezes. Szef Naftoportu liczy na przychody z przeładunku innych towarów i paliwa.

    Rekompensatą za utracony eksport rosyjskiej ropy mogą być dodatkowe dostawy na potrzeby polskich i niemieckich rafinerii. Terminal w Gdańsku jest bowiem przystosowany do odbioru ropy i na tym już wkrótce może zarobić.

    W przypadku ograniczenia dostaw ropociągiem „Przyjaźń” - co już jest widoczne w grafiku Transnieftu na drugi kwartał - Grupa Lotos i PKN Orlen na potrzeby swoich rafinerii w Gdańsku i Płocku będą bowiem część potrzebnego surowca odbierać poprzez Naftoport.

    Obie firmy mają kontrakty na import ropy tak sformułowane, że nie ponoszą dodatkowych kosztów związanych ze zmianą drogi transportu (z rurociągu na Naftoport), bo te obciążają sprzedawcę ropy.

    „Wydaje się mało prawdopodobne, by ropa rosyjska do polskich rafinerii płynęła tylko ropociągiem +Przyjaźń+” – powiedział PAP prezes Kobierecki.

    „Możliwa jest też presja ze strony firm traderskich (handlujących rosyjską ropą), by Gdańsk wrócił na listę Transnieftu, bo jest konkurencyjnym portem w porównaniu z innymi na Bałtyku Północnym” - dodał.

    Mniej optymistycznie sytuację ocenia branża. Rosjanie mogą bowiem wykorzystywać Gdańsk do eksportu ropy tylko incydentalnie i nie ma szans do powrotu sytuacji z 2010 roku, gdy wynosił ok. 8 mln ton.

    „Sytuacja jest o tyle poważna, że uruchomienie terminalu Ust Ługa zmieniło trwale drogi eksportu” – powiedział PAP doradca jednej z polskich firm paliwowych, chcący zachować anonimowość.

    Inny specjalista podkreślił, że Rosjanie nie po to wydali kilka miliardów dolarów na BTS2 i terminal, by z nich nie korzystać. "To polski PERN +Przyjaźń+ i Naftoport są największymi przegranymi i to jest nieuniknione. Gdańsk może wrócić na listę eksportową, lecz dopiero zimą, gdy zamarznie Primorsk, ale to i tak zależeć będzie od wielu czynników, także politycznych” - dodał.

    Spółka PERN, która kontroluje Naftoport, jest właścicielem m.in. polskiego odcinka „Przyjaźni”. Ograniczenie dostaw z Rosji tym rurociągiem do polskich i niemieckich rafinerii, oznacza spadek jej przychodów. Trudno prognozować, jak duży."

    Sukces polskiej gospodarki na wschodzie od lat goni sukces. A rychło będą kolejne.Np.w grudniu 2012 międzynarodowe konsorcjum rosyjsko-francusko-niemiecko-włoskie (z pominięciem Polski)rozpoczyna realizację South Stream-ciekawe czy polskie liberum veto będzie równie donośne jak przy poprzednim?

    Veto! Liberum veto!

    Bóg,Honor,Ojczyzna!

    Polska -pomostem na wschód!

    A że pomost zepsuty to naprawcie sobie.

    A potem zdziwienie,szczere oburzenie i pretensje do całego świata.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.