Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
maxgall

Stawaj Waść!!!

Rekomendowane odpowiedzi

maxgall   

Witam,

Władysław Łoziński w Prawem i Lewem pisze, że pomimo bardzo częstego używania przez szlachtę zawołania „Bij się ze mną!!!”, w rzeczywistości do pojedynków dochodziło bardzo rzadko: „Przez całe niemal półwiecze w całem województwie ruskiem przechowały się w aktach zaledwie ślady trzech pojedynków, a i z tych jeden był raczej morderstwem[...]”. Bardziej powszechne były zajazdy, zwady, burdy czy zwykłe napady, czasami przeradzające się w regularne działania wojenne, gdy doszło do sporu pomiędzy karmazynami.

Z drugiej jednak strony w pamiętnikach zachowały się informacje np. o pojedynkach decydujących o miejscu w hierarchii chorągwi...

Jak to więc z tymi pojedynkami było? Rzeczywiście były tak rzadkie jak podaje Łoziński, czy też były na tyle powszechne że nikt nie zawracał sobie nimi głowy w oficjalnych aktach i wspomnieniach (poza przypadkami opisującymi pojedynki w jakiś sposób szczególne, jak wspomniany przez Łozińskiego pojedynek dwóch husarzy na kopie)?

pozdr

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Z drugiej jednak strony w pamiętnikach zachowały się informacje np. o pojedynkach decydujących o miejscu w hierarchii chorągwi...

Z lektury źrodeł wynika, że czasami panom braciom spod chorągwi (czy oficerom cudzoziemskim) nerwy puszczały i z innych powodów :) Smaczki z 'Diariusza albo summa...'

P. Seweryn Wasiczyński pobił P. Kakowskiego obuchem przed namioty hetmańskimi, za co słubem bo było zawiązano, lecz pojednał

Tegoż dnia Ratke kapitan dragański, zabił na pojedynku Owena niemieckiego kapitana (...) Koło było, w ktorem Ratkiego na śmierć osądzono (...) trzeciego dnia wyproszono Ratkiego od śmierci

Pojedynki w armii mogły więc mieć przykre następstwa dla uczestników, może to w jakimś stopniu powstrzymywało szlachtę przed zbędnym machaniem szabelką?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Narya   

Polecam zajrzeć do zbiorczych wydań sejmików od XVI do XVIII wieku. Bardzo dużo rzeczy, także odnośnie, "pojedynków" można się z nich dowiedzieć. Osobiście mam zbiorcze wydanie dotyczące wszystkich sejmików, jak je znajdę w mojej biblioteczce i jeszcze trochę czasu, to zacytuję parę ciekawych urywków.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
maxgall   

Poniżej przykład pokazujący, wbrew temu co pisał Łoziński, że pojedynki zdarzały się również pomiędzy najzamożniejszymi obywatelami Rzeczypospolitej, pochodzącymi z najznamienitszych rodów.

Otóż wiosną roku pańskiego 1652, niejaki Jan Sobieski pojedynkował się we Lwowie z Michałem Pacem. W pojedynku tym młody Sobieski został ciężko ranny. Poszło podobno o cześć pewnej panny...

pozdr

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Kolega maxgall w pierwszym poście przytoczył opinię Łozińskiego, problem z tym autorem jest taki, że zważyć trzeba na jakiej materii bazował.

Stąd z jednej strony z jego kart jawi się nam świat pijanic i warchołów, czy też takie stwierdzenia o znikomej liczbie pojedynków.

Księgi nie odnotowują przecież zdarzeń gdzie pojedynkujący umówili się by nie dochodzić krzywd.

Nie oponując przeciw takiej konstatacji pisarza, warto zadać sobie pytanie ile pojedynków trafiało do zapisków sądowych (zwłaszcza, że już w 1532 r., w redakcji praw Taszyckiego stoi, iż główszczyzna się za zabitego w pojedynku nie należy).

[...]”. Bardziej powszechne były zajazdy, zwady, burdy czy zwykłe napady, czasami przeradzające się w regularne działania wojenne, gdy doszło do sporu pomiędzy karmazynami.

(...)

Bez wątpienia napady i burdy częstszymi były od pojedynków, baa... podnoszono że wiele morderstw ukrywa się potem pod pojedynkami (o czym pisał już w styczniu 1559 r. Mikołaj Radziwiłł do króla).

Zważyć jednak trzeba, że ówcześni zjawisko odnotowywali, stąd Bartosz Paprocki w swym dziele "Hetman" (z 1578 r.) zalecał hetmanom ostrożność w wydawaniu pozwoleń na pojedynki.

W swych kazaniach ks. Powodowski; chyba nie bez powodu, a i nie tylko chyba by wypełnić zakazy soboru trydenckiego (uchwała z sesji 25 rozdz. 19 "Detestabilis duellorum usus, fabricante diabolo introductus..."); grzmiał z ambony na tych co rwą się do pojedynków, przytaczając zdanie hetmana Mieleckiego:

"Staną przed sądem boskim i ci junacy, którzy za lada co wyzywają się na rękę, nie do Pana, nie do sądu, ale do szabelki się rwą. Powiedzą im, jeśliście mieliserce czemuż je nie okazaliście przeciwko bisurmanom lub innym nieprzyjaciołom? Ale słyszałem od pana Mieleckiego hetmana, że kto najwięcej krzesze sxabelką na dworze, ten nie naciera na nieprzyjaciela".

/T. Czacki "O litewskich i polskich prawach, o ich duchu, źródłach..." t. II, Kraków 1861, s. 160/

Idąc za wcześniejszym przykładem Francji (edykt Karola IX z 1566 r.), Hiszpanii (ustawa Izabelli z 1480 r.) czy Neapolu (1566 r.) wreszcie i u nas pojawiły się regulacje w tejże materii, roku 1588 król zawarł je w trzecim statucie litewskim:

"Gdy ludzi szczególniej stanu rycerskiego, tej broni, którą użyć powinni na nieprzyjaciół, używają na pojedynki, nie pomnąc na zwierzchność, którą nad sobą mają, nadto warują między sobą, że jeden drugiego zabijając nie będzie do jakiejkolwiek odpowiedzialności pociągniętym, przez co spokojność publiczna jest wzruszona, ustanowiono, aby od czasu wydania tego prawa, prócz pozwolenia, przez panującego, a wojsku przez hetmana jeden drugiego nie wyzywał. Raniący lub wychodzący pół roku wieży siedzieć ma. Zabijający jako mężobójca karę odbierze. Nie wychodzący na pojedynek, obelżywemi słowami, które wyzywający nań miota, nie jest ukrzywdzonym, ale owszem te nieuczciwe słowa na wyzywającego jako wzruszyciela spokojności powszechnej spaść mają; nadto taki obrażony człowiek może udać się do urzędu o pomoc przeciwko zapowiadaczowi gwałtu".

W tymże samym roku i w koronie sejm wydał względem tego stosowne postanowienie:

"Iż się to między ludźmi rozbieżało, że jeden drugiego na pojedynek wyzywał nad prawo chrześcijańskie, tedy uchwalamy, aby żaden szlachcic szlachcica na duellum nie wyzywał, a wyzwany, aby się nie stawił, oprócz żeby to było komu przez Nas dopuszczono. A ktoby się przeciw temu postanowieniu ważył tego czynić, tedy ma siedzieć pół roku w wieży i 60 grzywien dać, o co forum w ziemstwie".

I tu mamy; w jakimś zakresie; objaśnienie niewielkiej liczby spraw sądowych, gdyby instygatorowie sądowi działali z urzędu sprawy mogły by mieć trochę inny obraz.

Podnoszono, że pojedynki szczególnie panoszyły się wojsku, zatem na sejmie potwierdzono kształt praw w artykułach hetmańskich (1609 r.):

"Powabki i pojedynki w wojszcze nie mają miejsca. Jeźli komu dał Pan Bóg mężne serce, przeciwko nieprzyjacielowi niech pokazuje męztwo swe, nie przeciwko towarzyszowi. ktoby się ważył powabić, gardłem ma być karan, także i powabiony, nie ma się pod tąż wią (karą) stawić. Jeżeliby więc kto jeden od drugiego był w czem pokrzywdzony, ma to odnieść rotmistrzowi, a byłaby jaka wielka krzywda, tedy hetmanowi".

Wobec takiego zapisu, Teodor Ostrowski podnosił, że zatem hetmanowi odjęto możność wydawania pozwoleń na pojedynek.

/T. Ostrowski "Prawo cywilne albo szczególne Narodu Polskiego..." t. I, s. 324/

Król mający prawo dawać zezwolenie na pojedynek, miał też możność "zaaresztowania pojedynku", i tak kanclerz Andrzej Załuski, z ramienia króla, zabronił pojedynku wojewodzie lubelskiemu Tarle o czym wspominał Samuel Brodowski w "Corpus Juris Militaris Polonicum...", wojewoda jak i jego antagonista upartymi jednak byli, zatem:

"... wyższego poloru panicze, znali honor i do rzeczy przystępowali poważnie. Zabiegi kanclerskie uchylone zostały; po dwu pojedynkach trzeci był stanowczy. Młodziutki podkomorzy Poniatowski syn wojewody mazowieckiego rozprawił się 1744 w pojedynku z nieco starszym Tarłem. Sam był raniony, Tarło poległ. Zgorszenie było powszechne".

/J. Lelewel "Pojedynki w Polszcze" Poznań 1857, s. 19/

Wielkim przeciwnikiem pojedynków był król Jan III, przypominając że męstwa dowodzi się w polu przeciw siłom wroga, a nie w potyczkach przeciw jednemu:

"W wojnie tysiąca kul i szabli nie lęka się żołnierz, a w pojedynku jednej kuli lotu lub szabli zamachu wzdryga się szermierz".

/zob. Czacki, s. 161/

Lelewel przytacza w swym dziełku pojedynek pomiędzy wojewodzicem Sapiehą a niejakim Kossobudzkim - Mazurem, a że rzecz miała się pod bokiem króla ten ostatni gardłem miał za swój czyn zapłacić.

Wedle projektu praw Andrzeja Zamojskiego z roku 1778 pojedynek miał być zagrożony śmiercią zarówno w przypadku zranienia, jak i śmierci.

Edytowane przez secesjonista

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Kiedy doszło do ostrego sporu pomiędzy wojewodą ruskim Wiśniowieckim a kanclerzem wielkim koronnym Ossolińskim (30 grudnia 1649 r.) tenże ostatni domagał się zgody od króla na odbycie pojedynku.

Po obiorze Michała Wiśniowieckiego, ze środowiska Paców, jak i ich samych wychodziły zarzuty względem X. Michała Kazimierza Radziwiłła "iż buławę polną litewską z pieczęcią mniejszą zarazem trzymał", urażony tym książę Bogusław postanowił poskromić adwersarzy:

"wyzywając Paców, Kanclerza Litewskiego, i Kasztelana Wileńskiego, aby z nim i z Xciem podkanclerzym stoczyli bój pojedynkowy konno pod Warszawą, w którym każdy ze czterech zapaśników, samopiąt miał walczyć"

Do czego raczej nie doszło jako, że źródła milczą o wyniku tegoż starcia...

/za listem Bogusława zamieszczonym w E. Kotłubaja "Galerya Nieświeska..." s. 222, zdarzenie przytacza A.Z. Helcel w: "O dwukrotnem zamęzciu xiężniczki Ludwiki Karoliny Radziwiłłównej i wynikłych ztąd w Polsce zamieszkach : przyczynek do dziejów panowania Jana III" Kraków 1857, s. 17/

Córka wspomnianego Bogusława, zrodzona z jego związku z Anną Marią Radziwiłłówną (córką Janusza), "cna" Ludwika Karolina - jak wiemy dość nieoględnie potraktowała naszego królewicza Jakuba. Za sprawą m.in. zabiegów posła francuskiego hr. Rebenaka i Kazimierza Bielińskiego starosty malborskiego, nasza pani (już przecież wdowa) coraz przychylniej spoglądał na zabiegi naszego dworu. Co zaowocowało wreszcie zgodą, wymianą pierścionków i portretów, jak i przyrzeczeniem;

"Za prowidencyą i dyspozycyą boską łaską i wolą królewską Ichmość, a interwencyą Xiążęcia Imci Elektora, obiecuję Królewiczowi Imci Polskiemu, że na nikogo innego nie pójdę za mąż, chyba za niego samego, i dla lepszej wiary i pewności śłowa mojego, daje tę kartkę ręką własną podpisaną, utwierdzając ją prawami wszystkiemi koronnemi..."

/skrypt zawarty jest w "Źródłach do dziejów polskich" Grabowskiego i Przeździeckiego T. 1, s. 169/

Jak pamiętamy - słowa nie dotrzymała, a swe oczy skierował na znacznie przystojniejszego i postawniejszego ks. Karola Filipa Neoburskiego, czwartego syna falegrafa reńskiego.

Uczyniony despekt naszemu domowi był oczywisty, markiz d'Arquin (ojciec królowej matki) radził by nasz królewicz wraz hrabią de Maligny i kimś trzecim wnet ruszył do Hamburga by niecnego zalotnika na pojedynek wyzwać, o czym wspomina Franciszek Dalerac w swych "Les anecdotes de Pologne, ou memoires secrets du regne ..."

Na prośbę matki, król jednak tegoż kroku surowo wzbronił.

Edytowane przez secesjonista

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

I kolejne uwagi co do praw wedle pojedynków...

"Artykuły wojsku cudzoziemskiemu opisane" Władysława IV odznaczały się szczególną surowością i rozszerzeniem kręgu odpowiedzialnych.

Karą degradacji zagrożeni byli dowódcy, którzy nie powstrzymali pojedynków swych podkomendnych.

Podobnież wprowadzono karalność sekundantów "na równi z właściwymi sprawcami".

Towarzysz pancerny Jan Władysław Poczobut Odlanicki, który był zawołanym rębajłą, wedle swego świadectwa stoczył kilkadziesiąt pojedynków. Jak sam podaje, pojedynki w obronie honoru własnego towarzystwa przeradzały się w całkiem duże starcia, w marcu 1665 r. jego chorągiew starła się chorągwią hetmana polnego Michała Paca:

"... gdyśmy się jęli macać, tak Pan najwyższy zrządził, żeśmy ich ośmdziesiąt zniósłszy, samego porucznika rannego razy kilka wzięli i chorągiew z bębnami, że ich z kilkunastu na wozach wywieźli, gdyśmy im parol dawszy i od nich wzajem przyjąwszy, chorągiew z bębnami wrócili i samego porucznika puścili".

/M. Nagielski "Rębajło z powiatu wiłkomirskiego", "Mówią Wieki" 2003, nr 8/

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Poczobut Odlanicki gdy to pisał to już był towarzyszem husarskim, poza tym wcześniej to był co najwyżej towarzyszem jazdy kozackiej, jako że pancernych w armii litewskiej nie było - to tak tylko gwoli wytłumaczenia :) Przykład który podałeś dotyczy starcia z chorągwią dragońską oberszterlejtnanta Floka, dowodzoną przez porucznika Kacpra Berga, więc husaria miała tu jakby z założenia przewagę, mimo tego straciła dwóch zabitych i kilku rannych. Co ciekawe, Poczobut Odlanicki nie zawsze stawał do pojedynku na szable, czasami strzelał się z przeciwnikiem, np. 12 lipca 1665 roku radośnie postrzelał sobie z towarzyszem husarskim Bohdanem Aleksandrowiczem.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za objaśnienie i dookreślenia, Leszek Kania w swym artykule zapisał to tak:

"towarzysza pancernego roty husarskiej hetmana polnego litewskiego Wincentego Gosiewskiego".

/L. Kania "O pojedynkach, kodeksie Boziewicza i ludziach honoru", "Studia Lubuskie" Sulechów 2006, s.48/

Ze znaczniejszych potyczek zapomnieliśmy odnotować pojedynek Samuela Zborowskiego (1573 r.) z Janem Tęczyńskim kasztelanem wojnickim, co zaowocowało w sumie wygnaniem (acz nie za sam pojedynek, a za burdę u boku króla).

Roku 1671 niejaki Połucki wraz z synem i dwoma sługami:

"wyzwali do boju część chorągwi czyli roty pod Opatowem za rabunek i szkody im wyrządzone, i w nierównej tej walce pobili żołnierzy".

/J. Naimski "O pojedynkach" Warszawa 1881, s. 17

Tenże autor odnotowuje (s. 16) opinię obcokrajowców:

"Cudzoziemcy którzy później służyli w wojsku rzeczypospolitej, ubolewają bardzo, że Polacy nie mają tak delikatnych wyrażeń o uchybieniu w grzeczności, że się wprzód na ręce potykają, albo od razu w dziki prawie sposób rwą się do szabel".

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

No to pan Kania sam chyba nie wiedział co pisał, bo to jakiś oksymoron popełnił ;)

Zdarzało się że proponowano pojedynek między żołnierzami z dwóch przeciwnych armii, że pozwolę sobie tu zacytować własny artykuł:

Starcie w okolicach Rygi – 8 lub 9 lipca 1622 roku. W toku starcia litewskiego podjazdu rotmistrza Rozena z oddziałami szwedzkimi zdobyto jedną chorągiew. Należała do kompanii kirasjerów feldmarszałka Wrangla, dowodzonej przez Reinholda Anrepa. Hetman Radziwiłł podaje opis chorągwi jako czarnej adamaszkowej, z namalowanym białym drzewem palmowym i sentencją sub pondere cresco . Ze sztandarem tym wiążę się zresztą nader interesująca historia. Wrangel, rozwścieczony stratą, wysłał list do Jerzego Krzysztofa Rozena (Rosena), wyzywając go na pojedynek o sztandar. Szwedzki feldmarszałek miał wysłać porucznika swojej kompanii wraz z 50 żołnierzami ażeby P. Rozen in pari Numero wyjechał y Chorągiew tę wyniósł a bił się z nim o nię . Litewski rotmistrz zgodził się na tak dziwny pojedynek, postawił jednak warunek, że Szwedzi mają ze sobą zabrać nową chorągiew kompanii żeby tę Chorągiew wynieść Juzem się raz o nię bił chceli drugą stracić niech ią wyniesie A ia wykaie w 50 człeka . Istniała więc szansa zdobycia jeszcze jednego szwedzkiego sztandaru, jednak pojedynek nie doszedł do skutku, gdyż zabronił go Rozenowi hetman Krzysztof Radziwiłł.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Ja mam dylemat... w ówczesnej świadomości napad na kogoś czy jego siedzibę był formą pojedynku.

Nie tak jak sobie wyobrażamy, w postaci wysyłania sekundantów czy oświadczeń: "stawaj waść".

Gdzie przebiegała granica pomiędzy napaścią (: zajazdem) a tak rozumianym pojedynkiem?

Przytoczony Naimski powiada:

"Właściwych pojedynków z wyzwaniem, sekundantami, umową i przepisaną ceremonią, jakiej honor obrażonego wymagał, bywało u nas bardzo niewiele. Pospolicie nie szło o honor, a o pobicie się, czci szlacheckiej nie uwłaczało. Bójki wynikały z junakieryi, z napaści, ze zwad., lub przemówienia się bez żadnego znaczenia".

Kiedy zatem rozróżniano pomiędzy "raptus" i gwałtem a pojedynkiem?

Edytowane przez secesjonista

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Towarzysz pancerny Jan Władysław Poczobut Odlanicki, który był zawołanym rębajłą, wedle swego świadectwa stoczył kilkadziesiąt pojedynków. Jak sam podaje, pojedynki w obronie honoru własnego towarzystwa przeradzały się w całkiem duże starcia

Pozwoliłem sobie wynotować nieco tych burd i pojedynków z udziałem pana Jana:

http://kadrinazi.blogspot.com/2012/03/pana-jana-machanie-szabla.html

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Czasów doby saskiej głośnym echem odbił się pojedynek wojewody lubelskiego Adama Tarły, rzecz poszła o kobietę choć w tle była walka dwóch wielkich stronnictw politycznych, niesnaski o ziemie (Czarnokowszczyzna), spory o jurysdykcję nad Żydami lubelskimi czy spory z wojewodą ruskim o regiment gwardyi...

A rzecz miała finał w sprawie o zabójstwo przed sądem trybunału lubelskiego przeciw Poniatowskim i Czartoryskim.

Imć Adam nadszarpnąwszy mocno fortunę rodzinno w toku marszałkowania konfederacji dzikowskiej, musiał iść za namową rodziny - i pojąć za żonę Dorotę Tarłównę, wdowę po hetmanie polnym Stanisławie Chomentowskim. A, że dama ta dwukrotnie starszą była przeto nie dziw, że wojewoda łatwo poddawał się urokom kobiet, a zwłaszcza Anusi Lubomirskiej, przedślubnej córki księcia.

Nie wdając się w szczegóły rzecz rozpoczęła się od tańca, udział w tym duży miała również wojewodzina mazowiecka ("gradowa chmura"), od słów skierowanych do jej syna Kazimierza "Waszmość pan tańcować z księżną nie będziesz!", doszło do szarpaniny, aż wreszcie Tarło wyszedł żądając by podkomorzy stanął do walki.

Ten wymówiwszy się tańcami odrzekł "że się wszędzie wojewodzie panu jutro stawi".

W ten sposób doszło do całej epopei obelg i wreszcie - pojedynków...

Już nazajutrz odbył się pojedynek (wedle jednych na Marymoncie, zdaniem innych w Pruszkowie), jak opisują świadkowie po "kawaleryjsku" (?), panowie do siebie strzelali odbyli walkę na szpady. Tarło zadeklarował swą nieprzyjaźń do całej Familii i rzekł do przeciwnika:

"Wpana za przyjaciela i kawalera mieć zawsze będę, ale Familli przez cale życie będę nieprzyjacielem".

I o te słowa panowie strzelali się ponownie.

Wedle relacji Kitowicza, Huberta czy Bartoszewicza - podkomorzy miał zachowywać się nader tchórzliwie, tak że wojewoda ubił pod nim konia, a podkomorzy zakrzyknął:

"kocham pana wojewodę!".

C owzbudzić mialo wesołość i niepochlebne komentarze zgromadzonych widzów.

Nie wspominają również o pojedynku na szpady i powtórnym strzelaniu.

Z inicjatywy wojewodziny mazowieckiej ukazała się; wydana zagranicą; książka "L'espioncivil et politique..." - gdzie dość nieoględnie z honorem i czcią wojewody lubelskiego sobie poczynano.

Na tenże despekt Tarło rozpoczął obszerną korespondencję z wojewodą mazowieckim (pierwszy list bodajże z 2 listopada 1743 r.), gdzie z każdą kolejną posłaną epistołą coraz mocniejsze dysgusta sobie prawili.

Tarło m.in. wypomina wojewodzie mazowieckiemu, że rangą sobie nie są równi, jako że ani ojciec, ani dziad tego ostatniego nie był senatorem ani jenerałem (Tarło obył generałem w armii francuskiej). Wojewoda mazowiecki wyjechał do Saksonii, spawy "windykowania" honoru pozostawiając w rękach swego syna, podkomorzego.

I ten windykował...

Zatem szły kolejne listy, gdzie ów wysyła z Góry pismo do Tarły zwąc go Don Kiszotem, który "szaleństwami swemi szesnaście tomów napełnił i prawie był zowizrzał hiszpański", polecał mu też naukę tańców, by wreszcie zakończyć stwierdzeniem, że jest niegodnym aby się panem bratem pisał.

Nie zdzierżywszy tego wysłał wojewoda lubelski pana Tokarzewskiego do Puław by wyzwanie podkomorzemu oddać, zatem stanęło, że pojedynek odbędzie się pod Markuszowem, gdzie z sekundantami przybyli.

Zjechało tam jednam mnóstwo waćpanów by obu od pojedynku odwieść: towarzysze trybunału a i biskup Załuski, kanclerz koronny. Mieli też wydany areszt królewski na pojedynek.

Stanęło, że umowę podjęli by w modestii względem siebie się zachowywali do powrotu króla z Saksonii.

Tarło teraz sam paszkwile na podkomorzego i umowę począł rozsyłać, co mu wojewoda sandomierski wypominał.

Wojewoda lubelski sumitować się nie zamierzał jeno list otwarty po Rzplitej rozrzucać kazał gdzie do wcześniejszych paszkwili autorstwa się przyznaje i zarzuty podtrzymuje.

Na nic się zdały próby ułagodzenia waszmości wojewody czynione przez biskupa poznańskiego Teodora Czartoryskiego i jego wysłannika ks. Śliwickiego, wojewoda Familię zelżył nader szpetnie i oświadczył, że gdziekolwiek:

"czy na ulicy, czy gdzieindziej spotka którego Czartoryskiego czy Poniatowskiego, strzeli mu w łeb jak psu".

W przytomności Lubomirskich w Ujazdowie rzec miał jeszcze:

"i księciu podkanclerzemu litewskiemu, który wyzwany ba pojedynek, nie wyszedł, nic więcej nie dostaje, tylko, żeby mu kazać kijami dać, jako człowiekowi bez honoru, iże przez założenie aresztu na pojedynek poniatowscy pokazali, że nie mają serca i są tchórzami".

Podkomorzy by zmitygować wojewodę bądź przerwać owe lżenie wysłał doń dwóch oficerów: podpułkownika Rehbnica (Reybnica) i kapitana Malforta.

Wysłanników wojewoda obdarzył szeregiem słów obelżywych o podkomorzym, prawiąc że tytuł mu się nie należy* i dodając:

"Kiedy go waćpanowie sądzicie za poczciwego, jutro się z nim bić będę i kartki jego w gardło mu wbiję".

Podgrzewając atmosferę wojewoda opublikował miejsce i czas pojedynku (w Marymoncie o 9.00 rano) wraz z powtórzeniem wszystkich obelg względem podkomorzego.

I oto 16 marca 1743 r. podkomorzy stawił się wraz jenerałem Flemingiem i kapitanem gwardii Korfem.

Niedługo zjawił się Tarło na koniu, i jak powiadają świadkowie, koń jakby coś przeczuwając prychał, wierzgał i nie chciał się dać dosiąść...

Wojewoda lubelski stanąwszy na górce posłał do Poniatowskiego majora Szawłowskiego z innym oficerem wyzywając go na szpady.

Podkomorzy na to odrzekł, że nie na szpady na pistolety bić się chce:

"Wszak wojewoda, skoro wyzywał na armaty, szpontony, barety prochu, to pistoletu bać się nie powinien".

Z takim też responsem posłał do wojewody Fleminga, ten obyczajnie uchyliwszy kapelusza powiedział, że podkomorzy wyzwany stawił się i obrał pistolety**.

Wojewoda wyjąwszy "kartki z kieszeni, które doń pisał podkomorzy i szpady dobywszy, te kartki przebił i wdział na szpadę, powtarzając jeszcze raz, że je podkomorzemu w gardło wbije!".

Oddawszy głos w tej relacyi jednej ze stron procesu, pojedynek miał przebieg następujący.

Podkomorzy wraz z sekundantami zbliżył się do wojewody a ten rzucić się chciał nań ze szpadą i dopiero widząc w rękach jego pistolety cofnął się.

Próba mediacji przez sekundantów została przez wojewodę odrzucona.

Wojewoda wykrzyczał:

"Kiedy cię matka nie nauczyła szpadą fechtować i nie chcesz się nią bić, to ja taki a taki odrzuć i z palacu schodź!:.

Wziął wreszcie pistolety a na pytanie czy z dziesięciu kroków będą się strzelać odrzekł:

"O pięć kanalio! O pięć!".

Tarło miał strzelić pierwszy, podkomorzemu nie spaliło na panewce.

Rzuciwszy się po drugą parę pistoletów - wystrzelili jednocześnie.

I chybili obaj.

Tedy wojewoda mający już dobytą szpadę pchnął podkomorzego rzucając:

"Otóż masz, kanalio!"

Chcąc drugi raz zadać pchnięcie miał upaść na ostrze trójgraniastej szpady podkomorzego, zadawszy sobie śmiertelny cios w gardło.

Wedle świadków rodziny Tarłów wojewoda miał umyślnie dwukrotnie wystrzelić w powietrze.

Poniatowski miał mieć już dobytą szpadę, wedle wiedzy świadków natartą jadem (?).

Zanim przyszło do szpad próbowania wojewoda miał być atakowany przez innych, towarzyszy Poniatowskiego, a w dymie śmiertelny cios zadać miał Korf.

Konkludując:

"Łatwo żyjącym umarłego oskarżać od umarłego zaś trudna justifikacya. Przyjaciele wojewody odstraszeni, papiery Czartoryscy wszystkie poniszczyli, a i świadkowie niektórzy wyprawieni za granicę, wielu zaś z bojaźni zemsty domu Czartoryskich na świadków stanąć się obawiali i nie zjechali".

Sprawa ciągnęła się, zaangażował się w nią nawet król obawiając "aby te rozruchy nie tamowały progresu spraw publicznych", jak pisał z Drezna do wojewody sandomierskiego, próbowano też obrać mediatora, który mógłby przybrać pacificatoris nomen w osobie księcia kardynała, biskupa krakowskiego - Jana Lipskiego... na nic te zabiegi.

Zwyciężyły szeroko sypane przez Familię pieniądze i poparcie ich famulusów.

Zatem wyrokiem trybunału, jak donosił i żalił się w swym liście wojewoda sandomierski do prymasa Szembeka:

"Nie dość na tem, że respektem zabicia dobrze zasłużonej i dystyngowanej w Polsce osoby wojewody lubelskiego... tylko za listy i paszkwile kazano siedzieć podkomorzemu 6 niedziel***, p. Flemingowi 2 niedziele, tyleż panu Korfowi, obwinionemu o zabójstwo, ale też i p. kasztelana lubaczowskiego, windykującego poenam publicam o zabitą głowę brata w niczem niewinnego na dwie niedziele wieży skazano. podobnąż karę dostali i inni, a mianowicie Szamocki, skarbnik warszawski dwie niedziele, Tokarzewski tydzień, ludzie w niczem nie obwinieni. Zaś Imci księdza Rostkowskiego naprzód do trybunału pozywano, nareszcie do nuncjatury odesłano, jakobyśmy nie mieli legatum natum pro poenis. Tym wszystkim wieżę grodów lubelskiego i warszawskiego naznaczono, podkomorzemu zaś, Flemingowi i Korfowi wieżę zamku warszawskiego niesłychanym zwyczajem, jakby nie podpadali aequalitati iuris et poenae, do siedzenia naznaczono".

I niby poszło o odmowę tańca i despekta czynione nieślubnej córce księcia...

;)

* - zarzut ten stąd, że Poniatowski podkomorzym został w 1742 r., ale jego zaprzysiężenie (wskutek nieobecności króla) nastąpiło w dwa lata później

** - wedle świadków drugiej strony to Poniatowski nie bacząc na areszt królewski na pojedynek wyzwał wojewodę

*** - zatem mylił się Kitowicz pisząc o o karze półrocznej

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

To jeszcze nie czasy RON-u, ale dla ciekawości przyczyn podam...

W zasobach Biblioteki Kórnickiej jest list Jana Głowacza, który wyzywa na rękę rycerza Niemieckiego.

Jako, że ten okazywał klejnot, który ów Jan zgubił w bitwie koronowskiej z hełmu, jako w walce przez siebie zdobyty.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

W ziemi piltyńskiej, a zwłaszcza w pasie ziemi pomiędzy Piltyniem a dawnym łożem Wenty, zwanym "Siebenherrenfeld" miano szczególnie często uciekać się do pojedynków.

Powstało stąd przysłowie:

"Wer von Pilten kommt ungeschlagen

Der kann doch wohl vom Glücke sagen".

Jak powiadał Gustaw Manteuffel:

"Że zaś nikt nie wykonywał jurysdykcji na tradycyjnym kawale ziemi piltyńskiej (...) służył on z dawien dawna ku schronieniu dla wszystkich pojedynkujących się, czyli t. zw. 'Herren Duellanten'".

/tenże: "O starodawnej szlachcie krzyżacko-rycerskiej na kresach inflanckich", "Miesięcznik Heraldyczny" R. III, nr 2, luty 1910, s. 19/

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.