Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Encyklopedia I Wojny Światowej

    A cóż do tego ma wojna krymska?
  2. Nie ma I wojny światowej

    Temat ciekawy, jeśli go umieścimy w stosownych ramach. Nie ma Sarajewa, no i jakoś przez kolejne 10, no niech będzie i 15 lat nie dochodzi do takiego zdarzenia, które stałoby się casus belli. Czyli tak do 1924, maksimum 1929 roku. Ekstrapolacja do lotów na księżyc to już przesada - moim zdaniem. Czyli mocarstwa europejskie i ich satelici tkwią na wrogich sobie pozycjach, zbroją się, ale - niczym w okresie zimnej wojny - do bezpośredniego starcia nie dochodzi. Rywalizacja koncentruje się w koloniach. Wciąż niepodzielone są dwa ogromne państwa - Imperium Osmańskie i Chiny, inne jak Iran, Afganistan i Syjam bronią swej niezależności, są jednak potencjalnymi ofiarami do podziału. Japonia jednak i tak - po Port Artur i zwycięskiej wojnie z Rosją - jest już mocarstwem i w tej grze uczestniczy. Stany Zjednoczone zapewne nie interesowałyby się bezpośrednio Europą, ale drugim wybrzeżem Pacyfiku to też zainteresowały się dużo wcześniej. Na Bliskim Wschodzie sprzeczne interesy ma W. Brytania, Austro-Węgry, Francja, Włochy, Rosja. Na Dalekim Wschodzie - W. Brytania, Holandia, Francja, Japonia, USA, Rosja. Niemcy będą grać wszędzie, i to ostro. Jak by się ułożyły sojusze? Bez wielkiej wojny nie znikłyby wewnętrzne problemy niektórych mocarstw - konkretnie Rosji i Austro-Węgier. Rewolucja 1905 roku nie pozostałaby bez spadkobierców. Bardzo możliwe, że carat i tak by upadł w ciągu tego 15-lecia, CUK może by ten okres przetrwał. Jeśli nie, to Polska mogłaby odzyskać niepodległość w granicach od Karpat po Dźwinę i od Prosny po Zbrucz. Tak z grubsza.
  3. No cóż - różnica to zasadnicza, wręcz fundamentalna. Bo ja dostrzegam wiele powodów, by w to nie wierzyć i zgoła żadnego powodu, by w to uwierzyć, poza tym, że byłoby to "fajne". Pozostając konsumentem nauk historycznych muszę nie wierzyć, inaczej mamy do czynienia z ewidentnym - nie tylko wg mnie - bajaniem.
  4. Jeśli chodzi o wizytę Cyryla i Metodego nad Wartą, Gopłem czy w Gnieźnie (czemu akurat w Gnieźnie?) to czyste bajanie. To są jednak postacie historyczne, ich poczynania - począwszy od przybycia pod Karpaty - były dla ówczesnego świata ważne, stąd i ich życiorysy dość dokładnie znamy i nie ma w nich miejsca na wielkopolską wycieczkę. Gdyby była, zostałaby - jak Furiusz to zauważył - odnotowana. Oczywiście tego, że takiej wycieczki nie było, nie udowodnię i nikt nie udowodni, podobnie jak nie da się udowodnić, że spożywanie żywności GMO nie powoduje bezpłodności w 3 pokoleniu, albo że wydobycie gazu łupkowego nie powoduje plam na Słońcu. Naukowo nie da się udowodnić, że czegoś nie było bądź nie ma, a tym bardziej - że nie będzie. Choć obecność osób Cyryla i Metodego nad Gopłem można między bajki włożyć, to obecność ich idei - bynajmniej. Mogli się tam pojawić ich dwaj uczniowie, mogła dotrzeć tam wieść o dwóch misjonarzach, później spisana przez kronikarza. Zważywszy na bliskość geograficzną (choć Euklides się znacznie myli, lokując Państwo Wielkomorawskie na dzisiejszych Morawach, w rzeczywistości tzw. jądro tego państwa to jedynie dzisiejsze południowo-wschodnie Morawy i południowo-zachodnia Słowacja, z Bratysławą i Nitrą, ale to i tak nie było zbyt daleko) raczej należałoby się raczej dziwić, gdyby przynajmniej wieści nad Gopło nie dotarły. Odnoszę wrażenie, że pierwotnie poddana pod dyskusję teza Urbańczyka, iż to dzięki łupieniu kolejnych grodów (i zdobywaniu niewolników, o czym dotychczas nie wspomniano, a Urbańczyk chyba pisał) jakoś poszła w zapomnienie. A tezę tę uważam za ciekawą - co nie znaczy, że się z nią zgadzam. Przyznaję, że dyskusja ta jest dla mnie impulsem, by książki Urbańczyka kupić i poczytać, tym bardziej, że ostatnio natknąłem się na omówienia i recenzje kolejnej jego monografii, w której dowodzi, iż Mieszko mógł być wygnańcem z Wielkomorawskiej Rzeszy, któremu Madziarzy się nie spodobali, więc pojechał szukać szczęścia na północy. Ta, podobnie jak poprzednie publikacja Urbańczyka spotkała się z dość niechętnym stanowiskiem innych historyków, którzy raczej wolą czerpać wiedzę bezpośrednio z Gala Anonima. Czyli przyjmować, że dwaj przybysze znaleźli się u Piasta n i e w i a d o m o s k ą d , może wprost z Niebios. No to ja chyba wolę wielkomorawską wersję Urbańczyka.
  5. Literatura - I wojna światowa

    A przybliżysz nam, maluczkim, o czym jest ta rzecz?
  6. Kolej atmosferyczna - niezbyt udany projekt?

    Kiedy cca 30 lat temu miałem na studiach przedmiot "Dynamika i automatyka procesowa" uczono mnie o systemach automatyki, opartych na sprężonym powietrzu. Ówczesne siłowniki pneumatyczne były łatwiejsze w konstrukcji i zastosowaniu, od silników elektrycznych, do zasilania urządzeń regulacyjnych - przede wszystkim zaworów. W laboratoriach na naszym wydziale centralnie zasilana sieć sprzężonego powietrza była oczywistością, po prostu króciec do sprężonego powietrza miał być na każdym stanowisku laboratoryjnym, tak samo, jak gniazdko elektryczne. Podobnie było w większości znanych mi zakładów produkcyjnych np. w PPS Łomża czy Kopalni Siarki Jeziórko. Ten ostatni przykład jest o tyle ciekawy, że ta kopalnia obejmowała teren wielu km kwadratowych, więc łączna długość przewodów sieci sprężonego powietrza była chyba rzędu setek km. A że to metoda podziemnego wytopu była tam stosowana, to cały ten teren był czymś w rodzaju wulkanu, a raczej pola usianego małymi wulkanami, więc do uszkodzeń sieci musiało dochodzić nader często. Jednak jakoś te uszkodzenia łatano i na "naszej" stacji nie pamiętam braku sprężonego powietrza. Ze skraplaniem pary wodnej też sobie skutecznie radzono. Oczywiście takie sieci nie były traktowane jako sposób przesyłania energii, dużych mocy. Choć akurat specyfiką sieci pneumatycznej jest to, że przy małej mocy możesz uzyskać wielkie siły. Głupie 2 atmosfery w sieci, siłownik z tłokiem o fi 200 mm, i 6-tonowy ciężar możesz podnosić. Mimo wielkiego szacunku dla instalacji, opartych na sprężonym powietrzu (w latach 70-ych w słynnym programie "Sonda" pokazywano możliwości budowy komputera, opartego na sieci sprężonego powietrza), jednak muszę przyznać, że zastosowanie takiej sieci do napędu środków transportu na dużych odległościach, było systemem nie tyle dziwacznym, co po prostu chybionym.
  7. Polska i Czechosłowacja vs ZSRR

    No cóż - ciąg dalszy tak jak teraz, tylko 20 lat wcześniej.
  8. Kultura wyższa, kultura niższa

    To jedynie moje domniemanie, ale przyznam, że przeczytawszy w wątku: https://forum.historia.org.pl/topic/16026-mniejszosc-etniczna-slazacy/page__st__150 wpis Tomasza N. "Kultura śląska to kultura plebejska. Ta wyższa zawsze była polska lub niemiecka", to też miałem ochotę spytać się, jak się rozgranicza te kultury. Fakt, że do rzeczonej kwestii żeś się, Secosjonisto, nie odniósł, ale w wątku to udział brałeś. Kwestia do szerszej dyskusji na temat mód w nauce, których teoretycznie być nie powinno, a jednak są - przynajmniej w moim skromnym mniemaniu. Pozwolę sobie przypomnieć Twój tekst: Pojęcia "kultura wyższa" i "niższa" - takie pojęcia raczej już nie egzystują w dyskursie co do zagadnienia kultury. Mało kto odwołuje się do dawnego dychotomicznego podziału, kiedy operowano pojęciami kultura "wysoka" i "niska", czy "prawdziwa" i "popularna". Obecnie wskazuje się raczej ciąg: kultura wysoka - kultura ludowa - kultura masowa (często zamiennie zwaną popularną, co nie wydaje się być słusznym). Nie ma w nim odwołania do jakiejś "rzeczonej publikacji". Fiske pojawia się dopiero w następnym akapicie i w innym kontekście. Poza tym przyznam się, że - być może jest to naganne - jeśli któryś z uczestników powołuje się w dyskusji na pogląd przedstawiony w jakiejś publikacji i wyraźnie się od niego nie dystansuje, do domniemywam, że ten pogląd podziela. I mogę oczekiwać od niego wyjaśnienia jego sensu, jeśli z jakiegoś powodu nie jest on dla mnie zrozumiały. Poza tym - jako uczestnika forum - interesują mnie poglądy innych uczestników. Twój, Secesjonisto, pogląd na pozycję kultury ludowej w całym spektrum kulturowym interesuje mnie o wiele bardziej, niż pogląd wyrażony w jakiejkolwiek, choćby i najmądrzejszej, książce. Ale oczywiście, jeśli w przytoczonym twierdzeniu nie chodziło o Twój pogląd, jedynie opisywałeś cudzy, nie mając do niego nijakiego stosunku, to wypada mi tylko przeprosić na nieporozumienie. Tu do sedna sprawy docieramy. Bo tak jakoś mi się zdaje, że osoby, będące zwolennikami podziału kultury na wysoką i niską, prawdziwych wartości, czy dzieł wybitnych, na ogół poszukują jedynie wśród dzieł, które same zaliczyły do kultury wysokiej. Dzięki temu pojawiła się grupa twórców, w moim przekonaniu po prostu miernych, żeby nie powiedzieć - kiepskich, którzy nieźle sobie radzą. Wyraźnie widać to w muzyce, a jeszcze wyraźniej w sztukach plastycznych, szczególnie w malarstwie. Tworzą bzdety, których nikt nie ogląda, a fakt, że nikt ich nie ogląda tłumaczą tym, że ich dzieła należą do kultury wysokiej i - jeśli się nimi nie zachwycasz (tak jak nie budzi np. Twego, Secesjonisto, zachwytu menzurka z krwią menstruacyjną pani artystki), to znaczy, żeś jest ćwok, półinteligent, no w najlepszym razie nie dorosłeś do wyrafinowanych form kultury wyższej. Nieźle żyją z państwowych dotacji (czyli z tego, co ciężko zarobiłem, pracując w prywatnej firmie), a także z występowania w roli celebrytów w kolorowych czasopismach. Znaleźli się tam dlatego, że ich koledzy krytycy, już będący celebrytami, pozytywnie się o nich wypowiedzieli. Tak powstał dość zamknięty i nader wąski krąg osób wtajemniczonych w tajniki nowoczesnej sztuki plastycznej. Krąg wzajemnej adoracji. Peter Bruegel starszy do tego kręgu by się nie wcisnął nijakim sposobem (chyba już raczej "młodszy"). I to jest pewien problem.
  9. Kultura wyższa, kultura niższa

    Czyżby? Mi się zdaje, że wątek ten jest reakcją na fragment dyskusji na zupełnie inny temat, gdzie podział na kulturę "wysoką" i "niską" okazał się być dla dyskutantów - czyli dla nas - całkiem zrozumiałym i nader żywotnym. :-) . Co najwyżej wśród kulturoznawców podział ten stał się niemodny, ale dla konsumentów kultury pozostaje istotny. I chyba szkoda, bo rzeczywiście chyba lepiej pojmować kulturę jako pewne spectrum, a nie dychotomiczny podział. Choć co pomiędzy "kulturą wysoką" a "kulturą masową" robić ma "kultura ludowa" - i dlaczego akurat tu, oraz co autor miał na myśli, to dalibóg nie wiem. Różnie to wygląda w różnych dziedzinach twórczości kulturalnej. Np. w zakresie sztuki filmowej rzadko kto wychyla się z dychotomią kultury wysokiej i niskiej. Są filmy wybitne, świetne, bardzo dobre, dobre, byle jakie i całkiem złe. Te wybitne i świetne odróżniamy po tym, że w 10, 20 czy nawet 50 lat po premierze nadal są oglądane i ważne dla odbiorców. Suma sumarum pozna je pewnie więcej osób, niż kasowy hit jednego sezonu, do którego jeśli ktoś po latach nawet sięgnie, to tylko z sentymentu do czasów minionych, nie mając najmniejszej wątpliwości, że dzieło to co najwyżej "dość dobre" jest. W każdym razie przyjmuje się, że istnieje dodatnia korelacja pomiędzy wartością filmu a liczbą widzów. Nie bez wyjątków - jak to dla korelacji. Na przeciwnym biegunie zdaje się znajdować muzyka. Tu trudno znaleźć kontinuum pomiędzy Stabat Mater Pendereckiego a Majteczki w kropeczki Bayer Full. I w muzyce ukształtował się dość dziwaczny pogląd, że twórca nie powinien przejmować się tym, ze w zasadzie prawie nikt nie słucha jego dzieł, poza innymi muzykami i krytykami, bo to wręcz dowodzi, że jego działa należą do kultury najwyzszej, która po prostu dla mas jest niedostępna. Miałby zmartwienie, gdyby płyta z jego utworem rozeszła się w milionie egzemplarzy, bo tu panuje przekonanie, że korelacja pomiędzy wartością utworu a liczbą słuchaczy jest ujemna. Tu zastrzegam się, że przykład Pendereckiego jest z szerszej, niż moja perspektywa, zapewne chybiony, gdyż jest to twórca, którego kilka utworów byłem w stanie wysłuchać, a np. "Diabły z Loudun" konsumowałem w operze z wielkim ukontentowaniem. A jeśli ktoś tak bardzo nieprzygotowany do percepcji muzyki wysokiej, jak ja, czegoś z zadowoleniem słucha, to znaczy, że ten utwór grzech popularności obciąża. Niestety nie potrafię wymienić twórców dzieł, których wysłuchać nie jestem w stanie, choć wiem, że takowi istnieją. Niby można szukać jakowegoś kontinuum pomiędzy Pendereckim a Bayer Full, boć przecie Penderecki napisał muzykę do kilku filmów o milionowej widowni, muzyka Pink Floyd czy Led Zeppelin zapewne niesie jakieś artystyczne wartości, skoro wciąż jest słuchana (próba czasu wiele znaczy w tej ocenie), zaś zawsze można powiedzieć, że istnieje twórczość, gdzie przesłanie werbalne ważniejsze jest od muzyki, jak u Dylana, Cohena, Wysockiego czy Kaczmarskiego, w przypadku tych dwóch ostatnich przedwczesna (jakby mogła być spóźniona) śmierć dodatkowo ułatwia awans na nieco wyższy szczebelek. I gdzieś tam funkcjonuje Kazik z "Kultem" czy "KaeNŻetem", albo bez nich, czy HappySad. Zaś Malicki, Laskowik i Fedorowicz w swoim kabarecie pokazali, że kretyński discopolowski hicior, zgrany na orkiestrę i profesjonalny chór, staje się utworem muzycznym całą gębą, choć może nie od razu beethovenowskim scherzo. No i gdzieś tam trza umieścić ludowe "dwa serduśka, śtyry ocy, łojojoj" - toć przepiękna melodia. Więc może nawet w muzyce to kontinuum istnieje, ale chyba jest zbyt obszerne jak na pojęcie jednego człowieka. Ja potrafię z przyjemnością wysłuchać i niektórych symfonii Beethovena, i "śpiewającego Czesława", ale przecież są dzieła, bardziej wysublimowane od "Eroiki" oraz bardziej prostackie, od Czesława, które pozostają poza moją zdolnością percepcji, więc tego spectrum nie ogarniam. Czy istnieje ktoś, kto je ogarnia?
  10. Literatura - powstania

    Wielorybie, podałeś (fakt, że trzy lata temu) tak obszerny zestaw literatury na temat tej wojny, że trudno coś dodać. Ale jednak pominąłeś jedną dość fundamentalną pracę, bez której lektury trudno mówić, że się problematykę tej wojny zna. To jest formalnie pogląd drugiej strony, ale o bardzo daleko posuniętym obiektywizmie - przynajmniej w moim przekonaniu. Chodzi mi - rzecz dla Ciebie pewnie jasna - o Puzyrewski A.K., Wojna polsko-ruska 1831, Maurycy Olgelbrand, Warszawa 1899 (reprint Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1988). Chyba jest też zdigitalizowany. Dla wyjaśnienia - Puzyrewski był na przełomie XIX i XX w. Polakiem w służbie rosyjskiej, dostał zadanie opracowania dziejów tej wojny nie dla celów propagandowych, tylko dlatego, że spodziewano się wojny z Niemcami, toczonej na podobnym obszarze. A te prace Skarbka to może być faktycznie coś więcej, niż międlenie ogólnie znanych informacji. Dzięki, postaram się nabyć.
  11. Z lat 60-ych kojarzę tylko automaty biletowe w gdańskich tramwajach. Nie wiem, czy gdańscy tramwajarze bardziej krzepcy byli, czy bardziej sumienni, ale automaty działały. Sam fakt istnienia automatu mnie - wówczas kilkulatka - zaskoczył. Z Warszawy kojarzę automaty do gruźliczanki, czy wody sodowej. Ze szklanką na łańcuszku. Ale to już lata 70-e. Z lat 80-ych automaty do papierosów, a może i gdzieniegdzie do prezerwatyw. Z tego okresu, a także z pierwszej połowy lat 90-ych pamiętam problemy z automatami telefonicznymi. Szybka inflacja powodowała ciągłe zmiany taryf, poza w tym czasie z obiegu zniknęły monety, więc wprowadzono specjalne żetony do automatów telefonicznych, ale to też jakoś nie działało. W końcu Telekomunikacja (chyba jeszcze nie SA) wprowadziła automaty na karty magnetyczne, ale to już było w epoce popularyzujących się telefonów komórkowych i po paru latach swój sens straciło. Co do automatów z gorącymi napojami to z początku lat 90-ych pamiętam, że mój student, Słowak, w czasie wspólnych podróży po Słowacji twierdził, że w automacie na dworcu kolejowym w Popradzie można dostać znakomitą gorącą czekoladę. Sprawdziłem - naprawdę była świetna. Dlaczego tylko tam - pojęcia nie mam. W tymże Popradzie po raz pierwszy zetknąłem się z automatem do wózków sklepowych. Idę sobie do PRIORa (taki ichni SuperSam) na zakupy, widzę dziecko, pchające wózek, więc grzecznie proponuję, żeby mi go oddał, co zaoszczędzi nam obu trochę chodzenia. Normalna praktyka. Dziecię wózek mi grzecznie oddało (wówczas słowackie dzieci były wychowane zgodnie z zasadą, że jak dorosły mówi, to trzeba słuchać), ale jakoś tak dziwnie, jakby chciało się rozpłakać. A po chwili dopada mnie rozwścieczona mama i wymyśla brutalnymi słowy od pijusów i złodziei, którzy za parę koron dzieci okradają. Dopiero wtedy dostrzegłem taki mały automacik i sterczącą z niego 10-korunową monetę. 10 korun to wtedy były najmarniej dwa dobre piwa. Przeprosiłem, oddałem i tylko modliłem się, żeby nie spytała, skąd jestem, bo wstyd byłoby się przyznać, że z Polski i to w dodatku z Warszawy, a my tam takich nowoczesności nie mamy. Wówczas Słowacy uważali nas za niedościgniony wzór w zakresie wprowadzania nowoczesnej gospodarki rynkowej, a przy tym byliśmy wtedy uważani za kraj zdecydowanie bogatszy od Słowacji. W którym roku to było - między 92. a 95., ale dokładniej nie powiem. Stare dzieje, teraz chcielibyśmy dogonić Słowaków . Kolejny automat - automat kasowy, czyli urządzenie laserowe, odczytujące kody kreskowe z opakowań, po raz pierwszy zobaczyłem dokładnie w sierpniu 1993, także w byłych demoludach, konkretnie w byłej Jugosławii, a jeszcze konkretniej - na Słowenii, w Portorož. I to w żadnym centrum handlowym, tylko w małym sklepiku na kempingu. No ale ówczesna krótka wizyta na Słowenii szybko mnie przekonała, że w twierdzeniu, iż Polska jest wśród byłych demoludów liderem w rynkowej transformacji, było sporo, bardzo sporo przesady. Więcej grzechów nie pamiętam.
  12. Mniejszość etniczna - Ślązacy

    Nie sądzę, by dla osób, deklarujących tożsamość śląską, Piastowie Śląscy - zresztą przeważnie silnie zgermanizowani - byli kimś szczególne ważnym. Jeśli porównamy Katowice i Poznań - masz rację. Porównywanie Katowic do Wrocławia, Gdańska czy Szczecina byłoby troszkę nie fair, bo jakoś nie słyszałem, by w tych ostatnich miastach przynajmniej część ludności chciała w 1918 roku przyłączenia do Polski. Natomiast w porównaniu z Krakowem, Wilnem, Lwowem, a zwłaszcza Warszawą, to ja - Warszawiak - tę dyskryminację dostrzegam. Subiektywnie, rzecz jasna. Cieszy mnie 13 pozycji na temat plebiscytu na Warmii, ale nawet dorzucając Mazury i Powiśle, to - biorąc pod uwagę wagę wydarzeń i wyniki głosowania, 130 pozycji o plebiscycie na Śląsku to i tak byłoby stosunkowo mało. Trzymając się "nukatowej" metody hasło "Powstanie Warszawskie" daje 1251 pozycji, a "powstania śląskie" - 53 pozycje. Hasło "III powstanie śląskie" - 3 pozycje. Czy dysproporcja historycznego znaczenia tych wydarzań naprawdę jest aż tak wielka?
  13. To możliwe, że miałem jeden z jego tomów, raczej z I wydania. Wprawdzie jak sobie obejrzałem spis tomów, to do żadnego nie pasuje to, co pamiętam. Ale pewnie to pamięć płata figle. To nie pasuje, tamto zdecydowanie było na potrzeby dworów czy folwarków pisane. W każdym razie dzięki.
  14. Mazowszanie i Mazurzy

    Przy czym przypis ten dotyczy stwierdzenia, iż "Ponieważ ilość nazw zachowanych w źródłach pisanych jest niewielka, nieprzerwanie, aż do dzisiaj, tworzy się nowe - domniemane. Uwidocznieni na niektórych mapach Polski Łeczyczanie, Sieradzanie, Lubuszanie, Kujawianie, Mazowszanie, Pomorzanie - to efekt naukowych kombinacji i prób wypełnienia białych plam na mapie plemiennej Polski". http://books.google.pl/books?id=FY_u2_TUiFoC&pg=PA3&lpg=PA3&dq=Narodziny+Mi%C4%99dzymorza:+ukszta%C5%82towanie+ojczyzn,+powstanie+pa%C5%84stw+oraz+uk%C5%82ady+geopolityczne&source=bl&ots=SBqavNzIvR&sig=_dnt00jCbH7dS8UnS41I_jl4LXs&hl=pl&sa=X&ei=NzhIU9n4Na7Y7Ab_yoCQBw&ved=0CDEQ6AEwAQ#v=onepage&q&f=true Przy czym ten fragment książki dotyczy czasów przedpiastowskich i epoki pierwszych Piastów właśnie. O co w rozdzieleniu nazw "Mazowszanie-Mazurzy" Moczulskiemu chodziło - pojęcia nie mam, w przytoczonym tekście wyjaśnienia nie znalazłem. Podejrzewam, że chodzi raczej o rozdzielenie pojęć Mazowsze - Mazury, które istotnie w drugiej połowie XX wieku się ukształtowało.
  15. POLDASIE, KOCHAM CIĘ ZA TE SŁOWA !!! Jestem takim belfrem, który usiłuje przekonać swoich dyplomantów, że to co zaczerpną z cudzych prac naukowych, to w sumie jest i potrzebne, ale najważniejsza jest relacja z tego, co wiesz, bo widziałeś/aś. Konkretnie marzyło mi się, że dzięki swoim dyplomantom (w sumie dyplomantkom, na tej specjalności mężczyzn mało) poznam kondycję naszej gastronomii. Nic z tego nie wychodzi. Ciągle dostaję teksty o tym, jak powinno być (np. kelner powinien coś tam podać z prawej strony gościa, zatem jak gość siedzi przy samej ścianie, to kelner powinien wniknąć w ścianę i stamtąd podawać). Tyle OT.
  16. Z tymi "grabkami" to nic nie rozumiem, pomyślę, poszukam. Z odrobiną satysfakcji dostrzegę, że "wspomniany Kasperowski" dostrzega, iż "przestałe zboże" łatwiej ziarna traci. A jak łatwiej ziarna traci, to i młócka cepem łatwiejsza. Secesjonisto, jesteś tak biegły w odnajdywaniu źródeł, że ośmielam się zwrócić z pewną prośbą, zresztą ściśle związaną z tym tematem. Dziecięciem niemal będąc (znaczy tak 14-16 lat, czyli 40 lat temu to było) miałem bardzo fajną książkę, starodruk. Chyba pierwsza ćwierć XIX wieku, a tytuł chyba zaczynał się od słów "Gospodarowanie wiejskie ...". Rzecz przeczytałem z wielką uwagą i to, co tam na ten temat pisano, wielce by do naszego wątku pasowało, kłopot w tym, że książka w wyniku działów spadkowych przepadła bezpowrotnie, niestety podejrzewam że w piecu jako podpałka. Nazwiska autora ni w ząb nie pamiętam, z tekstu wynikało, że był związany z Czartoryskimi. Był to taki poradnik dla byłych magnatów, którzy dotychczas gospodarką się nie zajmowali wcale, bo od tego był rządca czy inny człek, a teraz zająć się tym powinni, bo postęp i bo kasy brak. Rzecz zarazem genialna dla osób, chcących dawne gospodarowanie wiejskie poznać. Czy w przepastnych bazach wiedzy, w których tak biegle się poruszasz, jest coś, co odpowiada temu opisowi? Pozdrawiam JC
  17. Moszyński (Kultura ludowa Słowian. Kultura Materjalna, Polska Akademia Umiejętności, Kraków 1929) wspomina o dawnym używaniu kos do sprzętu zboża dość krótko (s. 193): "w południowo-wschodniej Rosji już przed przeszło 150 laty [czyli ok. 1770 roku] istniały śród włościan samorzutne próby zastosowania kosy przy sprzęcie zbóż, ale z powodu znacznej straty wysypującego się ziarna zaniechano tego sposobu". Zatem jednak przy użyciu kosy więcej zboża sypało się z kłosów. Zarazem pisze, że "na bardzo znacznych przestrzeniach Słowiańszczyzny północnej oddawna już sierp zarzucono i poczęto sprzątać zboże kosą. Zwłaszcza pospolicie występuj to na Małorusi oraz w Polsce północnej, środkowej i zachodniej". Nie określa, cóż to "oddawna" znaczy, ale na poprzednich stronach analizuje, w których okolicach Wielkopolski używa się sierpa gładkiego, a w których ząbkowanego, więc raczej nie od bardzo dawna. Na ogół opiera swe twierdzenia na relacjach ludzi, więc można się domyślać, że starzy wieśniacy mówili, że "sierpa oddawna do żniw się nie używa" - więc wiedzieli, że kiedyś się używało, zapewne pamiętali to z dzieciństwa. Przyjęcie, że zastąpienie sierpa kosą na tych terenach nastąpiło w 2. poł. XIX wieku zdaje się być zasadne, choć mało precyzyjne. Skoro na pewnych terenach "oddawna już sierp zarzucono" to znaczy, że na pozostałych zarzucono go niedawno albo używano nadal. Moszyńsi zdaje się ten sposób żęcia przyjmować jako podstawowy. W materiałach, linkowanych przez Capricornusa, była wzmianka (nie pamiętam, czy z Wołynia, czy z Lubelszczyzny), że pierwszy chłop wyszedł na żniwa z kosą w 1917 roku. Czyli wszystko się zgadza. Czy faktycznie używanie sierpa w niektórych wsiach wschodniej Polski dominowało jeszcze w latach 50-ych, jak to opisuje Redliński, nie mam pojęcia. Ten - stosunkowo nowy - sierp, znaleziony w podlaskiej stodole wśród innych narzędzi, m. in. cepa gązewkowego, nieco tę tezę uwiarygadnia, ale nigdy nie twierdziłem, że wiem, iż był on używany do żniw. Równie dobrze do cięcia pokrzyw dla króli. O wysokości żęcia sierpem Moszyński pisze (s. 192): "pospolicie zboża żnie się dość nisko, pozostawiając niewysoką ścierń; choć tu i ówdzie (np. w pewnych okolicach wschodniej Wielkorusi) rżyska miewały ponad łokieć wysokości. O prastarym zwyczaju żęcia samych tylko kłosów [...] - nic mi dotychczas z terytorjów słowiańskich niewiadomo". Co do słomy, to oczywiście, że służyła - m. innymi - do krycia dachów. Ponadto do skarmiania krów w postaci sieczki, dodawano ją do obornika, robiono z niej chochoły do krzewów i owijano pnie drzew owocowych, nawet moszczono podmokłe odcinki dróg. Sądzę, że kilka, co najwyżej kilkanaście procent pozyskanej słomy szło na dachy. Gdyby to miało być przyczyną używania sierpa, to 90% zbóż byłoby żęte kosą, a sierpem tylko tyle, ile trzeba było na strzechy. Parę lat temu znalazłem na Podlasiu (chyba we wsi Huszlew, a może w Kobylanach) wiejskiego fachowca, który podejmował się zrobić na chałupie strzechę ze słomy. Uprzedzał mnie, że trzeba się na tę robotę umówić przed żniwami, bo słoma na strzechę musi być szczególnie starannie żęta - ale, na Boga, chodziło jednak o żęcie kosą, ani słowem nie wspomniał o sierpie !!! Poza tym "w Polsce północnej, środkowej i zachodniej", gdzie użycie sierpa zanikło już w 2. połowie XIX wieku jeszcze kilkadziesiąt lat później kryto dachy - jeśli nie domów, to stodół i obór - słomą, więc jakoś dawano sobie radę bez sierpa. Z kolei w okolicach obfitujących w lasy, np. podgórskich do krycia dachów nie używano gontów, a nie słomy, a nijak to na popularność używania kosy do żniw nie wpływało. Sorry, ale te strzechy mnie w najmniejszym stopniu nie przekonują.
  18. Mazowszanie i Mazurzy

    Swoją drogą niemieckojęzyczni mieszkańcy Prus Książęcych, a potem Prus Wschodnich nazywali osadników z Polski Mazurami, fakt. Tyle że ci osadnicy pochodzili głównie z Mazowsza i sami siebie też nazywali Mazurami. Kiedy określenie "Mazurzy" się pojawiło - nie wiem, poszukam, jeśli coś ciekawego znajdę - napiszę. W każdym razie funkcjonowało w latach 1830-1831, bowiem wtedy w województwie mazowieckim dwa pułki Mazurów sformowano - przy tym drugi, o ile mnie pamięć nie myli, był z ochotników, czyli mazowieckiej szlachty. Więc wtedy w Polsce określenie "Mazur" nie miało już pejoratywnego wydźwięku. Nota bene dobre oba te pułki były, co szczególnie w przypadku pułków szlacheckich regułą nie było.
  19. Menu czasów okupacji...

    W wolnej chwili przeszukam swoje zasoby, bo zdaje mi się, że posiadam książkę pt. "101 potraw z kartofla". No może raczej "z ziemniaków". Tyle że z epoki PRL, i to z lat 60-ych, a może i 80-ych. Nota bene czasem z niej korzystałem, fajne przepisy tam są.
  20. Czy dobrze uważam ?

    Zakładając, że te przekazy są prawdziwe, ani chybi jesteś potomkiem Łubieńskich. Sprawdźmy jeszcze następstwa pokoleń, przyjmując rozsądnie, że jedno pokolenie dzieli na ogół 30 lat, a "arystokratka była prababką twego pradziadka". Zakładam, że urodziłeś się w 1990. Twój ojciec urodził się w 1960. Twój dziadek zaś w 1930. Twój pradziadek w 1900 (zatem z moim ojcem mogli chodzić do jednej szkoły). Matka Twego pradziadka w 1870. Babka Twego pradziadka w 1840. Prababka Twego pradziadka w 1810. Zatem wszystko się zgadza.
  21. A i owszem, sierp nadal jest używany, tyle że raczej jako narzędzie ogrodnicze, albo żeby trawy dla królików naciąć. Tamten wyglądał na dość stary, ale nie przesadnie, robota zdecydowanie fabryczna, nie kowalska. Dałbym mu tak nie mniej niż 50 i nie więcej niż 100 lat. Wielkość (z 50 cm ostrza) i kształt raczej wskazuje na jego przeznaczenie do żęcia zboża, niż cięcia chwastów, ale do czego był faktycznie używany - nie wiem, tym bardziej, że w obejściu były klatki dla królików. Postaram się jaśniej. Czym bardziej dojrzałe zboże, tym łatwiej oddzielić ziarna od kłosów. W pełni dojrzałym ziarno samo się sypie. Jak żniesz zboże sierpem, to pochylasz się, lewą ręką obejmujesz kępę zboża (często tą lewą rękę jeszcze przedłużano, zakładając na dłoń drewniana "rękawicę"), a trzymanym w prawej ręce sierpem odcinasz źdźbła. Potem ścięte zboże kładziesz na ziemi, często na płachtę. Kładziesz - nie rzucasz. Kłosy nie doznają większych wstrząsów, dlatego nie sypie się z nich ziarno nawet wtedy, gdy żniesz zboże już bardzo dojrzałe. Jeśli zbierzesz tak bardzo dojrzałe ziarno, bez trudu oddzielisz je od kłosów cepem. Jak żniesz kosą, to kłosy padają na ziemię z dość znacznej wysokości (znaczy z takiej, na jaką zboże wyrosło) i z pewną siłą uderzają o ziemię. Gdybyś kosił zboże tak dojrzałe, jakie możesz zbierać sierpem, znaczna część ziarna w tym momencie wypadałaby z kłosów. Jeśli chcesz żąć kosą, musisz to zrobić kilka dni wcześniej, kiedy ziarno już jest dojrzałe, ale jeszcze mocno trzyma się kłosa. Ale z kolei takie zboże ciężko się młóci, co przy młócce cepem ma wielkie znaczenie. Podsumowując - żęcie kosą jest łatwiejsze, niż sierpem, ale z kolei młócka zboża bardzo dojrzałego (a takie można zebrać tylko sierpem) jest łatwiejsza, niż młócka zboża mniej dojrzałego, które można zebrać kosą. Tysiącletnie doświadczenie wskazuje, że bardziej się opłaca odczekać, aż zboże niemal się sypie, mieć trudne żniwa sierpem, ale łatwą młóckę. Ale ta logika się wali, jeśli młócić będzie młockarnia, choćby napędzana siłą zwierząt w kieracie. Takie młockarnie chyba znano już w starożytności, ale nawet w XVII, XVIII i 1. połowie XIX wieku były to urządzenia drogie. Ich kupno opłacało się dla tylko wielkich folwarków, a gdzie młockarnię zainstalowano, tam rządca wysyłał chłopów do żęcia pańskiego wcześnie i z kosami. W tym samym czasie chłopi własne zboże sprzątali sierpem i młócili cepem. W Niderlandach (nawiązuję do obrazu Bruegela) mogło być o tyle inaczej, że młockarnie mogły się pojawić wcześniej, a poza tym oprócz młockarni folwarcznych mogły być młockarnie gminne, dla chłopów. Więc ten obraz Breugela, na którym chłopi koszą zboże wcale mnie nie dziwi, podobnie jak to, ze malarz ten przedstawiał też chłopów żnących zbożem sierpem. Te dwie formy mogły współistnieć ze sobą na danym obszarze przez setki lat.
  22. Co oznacza ten fragment tekstu ?

    Co autor miał na myśli, to nie do nas to pytanie, trzeba wezwać jakiegoś okultystę. Natomiast tak na logikę to zdanie oznacza "od pewnego roku II połowy XIX wieku przez około 100 lat wieś Kazimerza Wielka była jednocześnie: wsią folwarczną, osadą fabryczną i siedzibą władz gminnych". Czyli że jednocześnie spełniała 3 warunki. To się chyba zwie koniunkcja, która jest fałszywa, jeśli którakolwiek z jej części jest fałszywa. Wiemy zatem tyle, że przed owym rokiem przynajmniej jednej z ww. funkcji nie pełniła, ale której - z tego zdania nie wynika. Zatem z tego zdania wiemy o folwarku tyle, że powstał nie później niż w 2. połowie XIX w. Nota bene z tego zdania nie wynika wcale, że folwark znajdował się w tej wsi, bowiem określenie "wieś folwarczna" mogło znaczyć w kongresówce tyle, co "wieś, z której chłopi odrabiają pańszczyznę na folwarku", "wieś przynależną do folwarku" w odróżnieniu od wsi kościelnych, skarbowych i innych. W dodatku źródło, z którego zaczerpnąłeś to zdanie, ma tak niską wiarygodność, że rozpatrywanie sensu tego zdania to tylko taka intelektualna zabawa. Może ono nie mieć sensu żadnego zgoła, albo być nieprawdziwe. Tak jak np. inne zdanie z tej witryny: "Od 1919 r. do dzisiaj znajduje się w woj. świętokrzyskim". No cóż - do 1999 roku coś takiego, jak województwo świętokrzyskie w ogóle nie istniało. Co do samej wsi, to wiem o niej niewiele, ale z tego co czytałem, to początków folwarku szukałbym w połowie XVIII wieku, albo i wcześniej (choć w tym zakresie pewności nie mam żadnej), natomiast faktem ogólnie znanym jest, że cukrownia "Łubna" powstała w 1845, więc też wcześniej, niż w analizowanym zdaniu podano. A kiedy znalazły w tej wsi swą siedzibę władze gminy, to bladego pojęcia nie mam.
  23. Mniejszość etniczna - Ślązacy

    Ależ, drogi Secesjonisto, z sufitu. Oczywiście że z sufitu. Używam pewnych zwrotów retorycznych, nie dbając o ich ścisłość wtedy, gdy nie ma ona żadnego znaczenia. Tak jak w dyskusji o dzisiejszym użyciu pojęcia "Mazowszanie" nie miało najmniejszego znaczenia, czy jego użycie zanikło ostatecznie za pierwszych, czy też za ostatnich Piastów, tak i tu nie ma żadnego znaczenia, czy tych książek było dwie, trzy, sześć czy trzynaście, a choćby i trzydzieści trzy - skoro nie trafiły do powszechnej świadomości. Furiuszu, opisując dotację, udzielone na wsparcie "śląskiej" kultury, zdajesz się nie rozróżniać istoty problemu. Po pierwsze - uwzględniasz, w miarę możliwości, Śląsk w granicach historycznych z XVIII wieku. W miarę możliwości, bo w województwie dolnośląskim jest chyba część Łużyc, a w "śląskim", znaczy - w górnośląskim - fragmenty i Wielkopolski (Częstochowa), i Małopolski (Biała, Żywiec). Traktujesz Śląsk jako sumę trzech województw - śląskiego, opolskiego i dolnośląskiego. Jednak osoby o tożsamości śląskiej mieszkają głównie w województwie śląskim, może trochę - w opolskim (tam raczej jawnie "wybrano opcję niemiecką"), ale na pewno jedynie wyjątkowo w dolnośląskim. Dofinansowując instytucje kulturalne województwa dolnośląskiego, finansujemy raczej "lwowiaków" niż "Ślązaków". Zresztą w ponad 4,5-milionowym województwie śląskim do narodowości śląskiej przyznało się 300 tysięcy, zatem do tożsamości śląskiej zapewne przyznałoby by się z 900 tysięcy, zaledwie nieco więcej, niż co trzeci mieszkaniec województwa. Co ma 600 mln zł dotacji do Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia do ochrony tożsamości śląskiej? Może 1,5 mln dotacji do Muzeum Śląskiego, ale też by trzeba sprawdzić, jaki to muzeum ma program. Bo równie dobrze te 1,5 miliona to mogą być pieniądze służące walce z poczuciem tożsamości śląskiej, jak i jej krzewieniu. 600 mln na NOS PR to na pewno nie na tożsamość śląska. Zrozum - dotacje Petersburga na Teatr Wielki w Warszawie w latach 1832-1915, o ile służyły wystawianiu dzieł rosyjskich kompozytorów, były narzędziem rusyfikacji, a nie krzewienia polskiej kultury.
  24. O to to właśnie. Kosa była znana na wsi polskiej od "niepamiętnych czasów" - Moszyński dowodzi tego, podając specyficzne nazwy poszczególnych jej części, zakorzenione w ludowej tradycji. Kosa do siana, do sianokosów, a sierp do zboża, do żniw. Przy czym sierp do żęcia zboża zanikał stopniowo, najpierw w folwarkach, potem w gospodarstwach chłopskich, gdzie - obok kosy, aż do połowy XX wieku. Redliński w "Konopielce" (1973) opisuje pierwszy we wsi przypadek sprzętu zboża kosą. Zresztą kilka lat temu kupiliśmy stare wiejskie siedlisko na Podlasiu, gdzie kosa i owszem wśród wyposażenia była, ale i sierp się znalazł. No i cep gązewkowy w bardzo dobrym stanie, o czym nieprzypadkowo wspominam. Przy czym z tym trwaniem sierpa to wcale nie o zacofanie czy głupotę chodzi. Żęcie sierpem pasuje do cepa, kosą - do młockarni. Jeśli młócisz zboże cepem, szanujesz swój wysiłek i zbierasz zboże już bardzo dojrzałe, które się niemal samo sypie z kłosów. Jeśli będziesz żąć kosą, ćwierć ziarna się rozsypie, a sierpem żniesz delikatnie, ziarna nie rozsypując. Jak weszły w użycie młockarnie, to można było zbierać zboże, gdy ziarna jeszcze mocno trzymały się kłosów, bo młóciła maszyna, choćby i parą wołów w kieracie napędzana. Takie młockarnie upowszechniły się w folwarkach pod koniec XVIII i w pierwszej połowie XIX wieku, dlatego na polach folwarcznych żęto kosą, a na chłopskich - sierpem. Pod koniec XIX wieku upowszechniły się mobilne młockarnie, maszyną parową napędzane. Zajeżdżały do gospodarstw wręcz na kilka godzin, młóciły - co tam było i jechały do następnego. Stąd upowszechnienie użycia kosy także w gospodarstwach chłopskich. Wprowadzenie młockarni z silnikiem spalinowym, lżejszych, prostszych w obsłudze i przez to tańszych, spowodowało ostateczny zanik sierpa jako narzędzie żniwnego. Paradoksalnie nadal jest używany,jak trzeba trochę trawy czy pokrzyw naciąć, dla królików na przykład. Pamiętam - jest to jedno ze starszych wspomnień z dzieciństwa - jak do gospodarstwa mojej ciotki w Siedliskach (20 km od centrum Warszawy, dziś to przedmieścia, wtedy zwykła wieś, to pod koniec lat 60-ych było) zajechała młockarnia. Silnik był spalinowy, ale konstrukcja nawet na owe czasy była wielce archaiczna, przekładnię pasową przy kołach chyba z metrowej średnicy zapamiętałem. U ciotki występowaliśmy w roli letników, ale letnik nie letnik, dziecko nie dziecko, każdy do roboty przy młócce się stawił, zapewne płacono za godziny, bo atmosferę pośpiechu pamiętam. Miałem chyba 8 lat, więc nie chciano, żebym koło tych pasów transmisyjnych się kręcił, więc wysłano mnie na samą górę sąsieka, gdzie mój wzrost był zaletą i spychałem snopki na widły tych, którzy je podawali dalej do młockarni. Atmosfera tych kilku godzin musiała być niezwykła, skoro to tak dobrze to zapamiętałem, a nie pamiętam, w którym pokoju spałem.
  25. Mniejszość etniczna - Ślązacy

    Alexie, jeśli chodziło Ci o mnie i Furiusza, to z mojej strony nie dostrzegam możliwości powstania "animozji". Nie wiem jednak, co Furiusz myśli o mnie. Furiuszu, niby masz rację z tą "stówą", ale życie jest bardziej skomplikowane. No na przykład przyjmijmy, że to ostatnia z pożyczonych pięciuset złotych, które jutro powinieneś oddać. No i wychodzi, że wprawdzie ta stówa jest w Twojej kieszeni, ale Ty jednak jej "nie masz" - nie jest Twoja. OK, niech będzie, że Alex mylił się, a nawet upierał przy nieprawdzie, że książek na temat "X" nie ma, podczas gdy są aż trzy. Czy z tego wynika, że jego opinie są w ogóle nic nie warte? Bynajmniej, jego opinia, jako przedstawiciela określonej grupy, żywotnie zainteresowanej tematem "X" jest nader ważna. Dlaczego w owej grupie panuje przekonanie, że tych książek nie ma, choć są? Może jest ich zbyt mało, może są kiepskie, może nakład był za mały, może są napisane zbyt hermetycznym językiem - nie wiem, nie mam pojęcia, też tych książek na oczy nie widziałem. A może po prostu ta grupa, zainteresowana tematem "X" reprezentuje postawę roszczeniowego nieuctwa? Być może, tylko wiesz - można wydać kolejne 3 książki, ale spowodować zniknięcia tej grupy się nie da. Zresztą jak by się i dało, to bym tego nie chciał. Co do naszych "odczuć" - bo przecież o odczuciach tu mowa, a nie o statystykach wydawniczych - na temat "nagłośnienia" różnych wydarzeń z naszej historii. Nie podejmę dyskusji o książkach, ale weźmy choćby tzw. "tygodniki opinii". Ogólnopolskie, od "Przeglądu", poprzez "Politykę", "Wprost" po "wSieci" czy co tam jest jeszcze bardziej na prawo. W każdym z nich, bez względu na orientację, w numerze z przełomu lipca i sierpnia będzie coś o powstaniu warszawskim, ze środka sierpnia - o wojnie polsko-radzieckiej, a z połowy września - o pakcie, Katyniu, wywózkach. Te tematy pojawiają się co najmniej raz w roku. Zgodnie z tą logiką w numerze świąteczno-noworocznym powinno być o powstaniu wielkopolskim 1918. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć jakiegokolwiek tekstu na ten temat, a jeśli już, to jako zapchajdziurę. A powiedzmy III powstanie śląskie? Coś się ukazało po wypowiedzi prezesa na temat "ukrytej opcji niemieckiej". Czyli w ramach "bieżączki". Wstyd przyznać, ale ja nie znam nawet daty, kiedy wybuchło. Ty znasz?
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.