Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Nie chcąć się wdawać w statystyki i sprawność poborowych, opowiem co wiem na temat studentów pierwszego roku uczelni niepaństwowej w r. ak. 2012/2013. Było ich 20-30. Znaczy na początku 30, a na koniec - 20. Mieli zaliczyć WF. Do wyboru były trzy formy - basen, siłownia i aerobik. Aerobik był organizowany w konkretnym miejscu i czasie, w odniesieniu do siłowni i basenu studenci dostawali po prostu karnet. Karnet obejmował 30 godzin korzystania z siłowni lub z basenu w semestrze. Kiedy chcesz - po prostu masz 30 godzin bezpłatnego korzystania z tego, za co normalnie się płaci całkiem konkretne pieniądze. Wszyscy lub niemal wszyscy z tych osób pod koniec semestru zjawiło się u mnie z wnioskiem o zaliczenie wf, pomimo iż nie wykorzystali 30 h, przewidzianych w planie studiów i w karnecie. Powody były rozliczne - i bez wyjątku bzdurne. Ja oczywiście im to zaliczałem. Niechęć do jakiekolwiek aktywności fizycznej jest powszechna wśród młodzieży.
  2. Ukraińska rewolucja

    Problem w tym, że skąd wiesz, że wschód Ukrainy chce do Rosji? A zachód do Europy? No i rzecz najważniejsza - gdzie jest granica między owym "wschodem" a "zachodem"? Jeszcze w okresie wydarzeń na Majdanie wielu uważało, że ten ukraiński "zachód" to tylko Galicja, Wołyń no i może skrawek Podola. A większość mieszkańców Kijowszczyzny woli rozmawiać po rosyjsku, nawet jak zna ukraiński. Moje jednostkowe obserwacje mogą to potwierdzić - znajomi ze Lwowa czy Równego mówili po ukraińsku, czy z Kijowa czy Charkowa - po rosyjsku. Tylko drobiazg - oni uważali się za rosyjskojęzycznych Ukraińców. To znaczy - parę lat temu tak mówili. Teraz okazuje się, że Kijów, Charków, Dniepropietrowsk - to niemal ukraińscy nacjonaliści. Spokojnie, to że jakąś miejscowość czy region opanowali separatyści, nie oznacza, że większość mieszkańców chce włączenia do Rosji. Ani nawet tego, że sami separatyści tego chcą. Analogicznie to, że panują gdzieś siły rządowe, nie oznacza, że większość mieszkańców chce żyć w Ukrainie, choć ci mają chociaż za sobą argument udanych w tych rejonach wyborach prezydenckich. Oczywiście, że sankcje gospodarcze nie działają natychmiast. Podobnie, jak nie podziałały natychmiast w stosunku do PRL Jaruzelskiego w 1982 roku. Wtedy Urban butnie powiedział, że przecież "rząd się jakoś wyżywi, a sankcje zaszkodzą przede wszystkim zwykłym ludziom". Teraz Putin mówi równie butnie, że "Rosja sama się wyżywi, a sankcje dotkną jedynie zwykłych ludzi w krajach, które je zastosują". Obydwa te stwierdzenia były prawdziwe, tylko że trzeba by dodać: "na krótką metę". Pytanie tylko - jak krótką? Danił, czasem mi się zdaje, że jakbyś pisał po ukraińsku cyrylicą, to łatwiej byłoby mi Cię zrozumieć, a przynajmniej posmakowałbym ukraińskiego - co może się przydać!
  3. Góry są karą za grzechy - debata w XVII Anglii

    A bo do takiego dziwactwa trzeba dorosnąć . Najpierw zdecydowanie wolałem góry, potem i morze mi się spodobało, pod warunkiem jednak, że tuż nad nim są góry. Upodobanie do równinnych mokradeł przyszło późno. No a teraz i tak wolę góry, bo skoro chodzić się nie da, to przynajmniej usiąść w fotelu i popatrzeć miło. I w dodatku było to, jak pisze przedmówca, pod koniec tego wieku, i to w Anglii !!! W ówczesnej Polszcze, a nawet i Rzplitej całej, gór było niewiele, takie wyższe to tyle, co odgraniczały nas od Węgier. Dokuczliwe to było, bo cały handel północ-południe przez te górskie przełęcze przechodził, co koszta podnosiło. Poza tym ze znaczących "nierówności terenu w sposób wypukły" mieliśmy Góry Świętokrzyskie oraz Jurę Krakowsko-Częstochowską (znaczy, tych nazw wówczas nie używano, ale nierówności były tam, gdzie dziś). I już wcześniej,niż w XVII w. wiedziano, że ciekawe, warte wydobywania kruszce pojawiają się właśnie w górach. Świętokrzyskie dymarki, olkuskie miny, a i żupy solne u stóp gór były, a potem staropolski okręg przemysłowy i wszelakie Kuźnice podtatrzańskie, podkarpackie zagłębie naftowe etc. Wszystko aż po koniec XX wieku świadczące, że aby były cenne kopaliny, góry być muszą. Właśnie w górach koncentrowało się, nomen omen, górnictwo. Jeśli chodzi o Anglię, to gór tam sporo, choć niewysokich, takie nasze świętokrzyskie. I, o ile wiem, górnictwo angielskie też wokół gór zaczęło się rozwijać. Jak na całym świecie zresztą, bo wobec nieznajomości geologii i techniczno-ekonomicznej niemożności wykonania próbnego odwiertu na 1000 m głęboko, ludzie szukają cennego minerału w głębi, zaczynając od miejsca, gdzie pojawił się on na powierzchni. A takie miejsca właśnie w górach się pojawiają najczęściej. A w XVII wieku górnictwo w górach angielskich rozwijało się znakomicie. I, choć nie czytałem prac Burneta, rozumiem zaniepokojenie człowieka religijnie żarliwego, a zarazem światłego, oczytanego, ciekawego świata. Nie dość, że góry utrudniają wędrówkę, trudno je zmienić w orne grunta, więc są w gruncie rzeczy bezużyteczne, to jeszcze kuszą ludzi, by w głębi nich robili głębokie tunele, w celu wydobywania kruszców. A skoro te kruszce są głównie głęboko POD ZIEMIĄ, to nie wiadomo, czy Bóg je tam umieścił, czy zgoła kto inny. Bo choć pewnym jest wszechmoc Pana, to pod ziemią zdaje się ona być mniejsza, a głęboko pod ziemią to już całkiem mała. Więc może te kruszce w górach to na pokuszenie i na ludzką zgubę Szatan wystawia? A jak ludzie skusić się dadzą i głęboko kopać będą, to i do szatańskich czeluści się dokopią. Może kara za grzechy, może coś jeszcze gorszego? Bez względu na niebezpieczeństwa natury teologicznej, gdyby tego typu poglądy rozpowszechniły się, mogłyby się stać istotnym czynnikiem, hamującym rozwój kopalń, a co za tym idzie przemysłu metalurgicznego. A to właśnie on stawał się motorem angielskiej gospodarki. Trzeba było to zniszczyć, a najłatwiej było to zrobić w obszarze teologii. Więc to zrobiono. Zaprezentowałem tu cyniczne podejście do dziejów, w którym "gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze". Jestem bardzo ciekaw tego, co Secesjonista przedstawi jako oficjalny opis przebiegu zdarzeń. Czy okaże on się całkowicie sprzeczny z moją hipotezą o ekonomicznej konieczności likwidacji takich poglądów, czy też jakoś da się z nią pogodzić, a może po prostu ją potwierdzi ? Ciekawe.
  4. Wiedziony wspomnieniami z dzieciństwa niemal, sięgnąłem po reżimowy Atlas Historyczny Polski, PPWK, Warszawa - Wrocław 1973. W zakresie tego wątku znajduje mapa III ze s. 2.: Polska w okresie późnorzymskim (200-400) w podziałce 1:5 000 000. Kultury przeworska i oksywska są tu jednoznacznie wskazane jako zachodniosłowiańskie, ale są też zaznaczone szlaki wędrówek ludów germańskich. Wiodą od Zatoki Gdańskiej (na mapie - Wenedzkiej) na południowy-zachód (te szlaki urywają się gdzieś nad Warta i Notecią) lub na południowy-wschód. Ten szlak wiedzie wzdłuż Wisły, a potem Narwi i Bugu, na krańcu mapy wzdłuż Dniestru. Faktycznie, strzałki są narysowane na wschód od Bugu, ale do głowy mi nie przyszła dosłowna tego interpretacja - są narysowane tak, że można powiedzieć, że owi Germanowie wędrowali wzdłuż Bugu, po którejś stronie trzeba było te strzałki narysować. Z ubolewaniem muszę przyznać, że przytoczone przez Ciebie postacie są mi z nazwiska idealnie obce. Natomiast chciałbym zauważyć, że wolność ich naukowych dociekań była ograniczana z dwóch stron. Z jednej strony, ze względów ideologiczno-państwowych, a także ze względu na powszechną wówczas niechęć do Niemców, trudno było jednoznacznie przyznać, że ziemie nad Wisła w początkach IV wieku zasiedlali Germanie. Z kolei teza, że Słowianie przybyli na te tereny dopiero w IV wieku ze wschodu, czyli z terenów ZSRR, też była trudna, gdyż byłaby interpretowana jako wiernopoddańcze wobec "Wielkiego Brata", zaś głoszący ją naukowiec byłby zapewne poddany towarzysko-naukowemu ostracyzmowi. Ot - jak polityka wpływa na naukę historii. Wtedy to były pokątne naciski, teraz jawnie się ogłasza "politykę historyczną". Zgroza !!!
  5. Sir Oswald Ernald Mosley - zaprzepaszczona kariera

    Z wielką ciekawością czytam o politycznej karierze Mosley'a. Zastanawiam się trochę nad tym, że Mosley suma summarum żadnej politycznej kariery nie zrobił. Teoretycznie - powinien. W tym sensie, że tak jak w innych pastwach Europy nastąpił etap mniej lub bardziej wyraźnego kultu przywódcy - Mussolini, Stalin, Hitler, ale też Piłsudski, Tiso, Horthy, Franco, ale też nieco później de Gaulle, Hodża czy Tito, a potem Salazar. Wielka Brytania jawi się w tym kontekście jako jedyne czy niemal jedyne znaczące państwo europejskie, które nie poddało się kultowi jednostki. Nawet w hiperliberalnej Szwecji trudno zaprzeczyć, że Palme był otoczony zjawiskami kultu jednostki. Czy naprawdę tylko Wielka Brytania oparła się kultowi jednostki? A jeśli ta, to dlaczego?
  6. Epibatai a taktyka walki na morzu

    Furiuszu, ja też trochę się pogubiłem w tych tezach i antytezach. Euklides pewnie też. Wniosek, "że mnie nie lubisz i olewasz" (znaczy nie mnie, tylko Ciebie, i nie ja, tylko Euklides) wyciągnąłeś chyba nieco pochopnie. Chyba większość z uczestników tego forum zagląda nań po ciężkim dniu pracy i traktuje uczestnictwo w nim jako formę relaksu. Więc pewnie zdarza nam się przeoczyć jakąś tezę, już przez przedmówcę sformułowaną. To jednak tylko przeoczenie, nic osobistego.
  7. Furiuszu, ani przez moment nie miałem wątpliwości, że wiesz o łacinie więcej, niż w ciągu jednego roku szkolnego wpoiła mi p.prof. Świętochowska (mam nadzieję, że nie mylę osób). W każdym razie wpoiła mi, że łacina klasyczna, którą nas uczy, nie jest jedyną. Co więcej - bynajmniej nie jest językiem Caesara. Jest wciąż językiem żywym i wchłania nowe wyrazy, oznaczenia pojęć, z którymi Gajus Julius się nie zetknął. W końcu uczeń ma napisać po łacinie, jak spędził wakacje, a w języku antycznym trudno szukać takich wyrazów, jak "biuro podróży", "transfer" czy "all inclusive". Pozdrawiam serdecznie JC
  8. Marmistrzu, tak zdaje mi się, że koledzy troszkę omijają istotę Twego pytania. Ja tam wiele na ten temat nie wiem, łaciny uczyłem się przez jeden rok szkolny (na ochotnika, byłem w klasie mat-fiz) w r. szk. 1974/1975. Jednak Pani Profesor wyraźnie mówiła, że uczy nas łaciny klasycznej, a łacina średniowieczna, i tym bardziej łacina sarmacka, wielce się od łaciny klasycznej różnią. Co jak najbardziej potwierdzić mogę - zarówno łacina Paska, jak i różnych kościelno-nagrobnych inskrypcji, znacząco odbiega opd tego, co mi na lekcjach klasycznej łaciny wpoić usiłowano, zarówno w zakresie słownictwa, jak i gramatyki, tych deklinacji i konigacji, rana, ranae, ranam etc., a może jakoś inaczej. Co do łacińskich odpowiedników naszej szlacheckiej grzecznościowej nomenklatury, to zaryzykowałbym twierdzenie, że takowych nie było, albo przynajmniej często nie były zbyt popularne. Oczywiście, nie dotyczy to tytułów arystokratycznych, a tym bardziej królewskich. Zresztą, czytając Kitowicza czy opracowania Bystronia trudno nie dojść do wniosku, że i po polsku to tytułowanie podlegało nader zmiennym modom i obyczajom.
  9. Czy "Solidarność" była aideologiczna?

    Dziś czytając 21 postulatów dochodzi się do wniosku, że "Solidarność" latem 1980 roku była ruchem wręcz przepojonym socjalistyczną ideologią, może nawet lewackim. A w każdym razie chodziło jej o sprawy socjalne, bytowe. Ale to tylko pół prawdy. Oprócz dążeń socjalnych były także dążenia - nazwijmy je delikatnie - wolnościowe. Z nimi związane było pierwszych 6 postulatów, choć dla kogoś, kto słabo zna ówczesne realia, związek ten może być słabo widoczny. Problem w tym, że najważniejszych postulatów wolnościowych nie można było explicite formułować. Wprowadzenie demokracji bezprzymiotnikowej i uniezależnienie od ZSRR były najważniejszymi z nich, były w "Solidarności" obecne, ale latem 1980 roku nikt ich jawnie nie formułował. Rok później już działano bardziej otwarcie, z opłakanym poniekąd skutkiem. Wszystko to nie zmienia faktu, że gdyby strajkujący latem 80 roku robotnicy wiedzieli, że ceną za ową wolność będzie to, że co szósty z nich pójdzie nie bezrobocie, to żadnych strajków by nie było. Ps. Pisząc o "podtrzymywaniu przez CIA" Poldas zapewne miał na myśli podziemne struktury "Solidarności" z lat 1982-1988. Liczby osób, w tych strukturach uczestniczących, nie znam i zapewne jest trudna do ustalenia, ale z pewnością bliżej jej do 10 tysięcy niż 10 milionów.
  10. Bitwa pod Raszynem

    Niewątpliwie, tyle że stosunek strat 1:2,5, na którym opierasz swoje tezy, też budzi pewne wątpliwości. Ale mniejsza o to. W owej epoce (w innych epokach zresztą jest podobnie) największe straty ponosi się podczas odwrotu, ucieczki itp. Czyli ponosi je ta strona, która przegrała. Stosunek strat potwierdza fakt, że bitwę pod Raszynem przegraliśmy. To jest fakt niewątpliwy. Jednocześnie z tego stosunku strat wynika, że pomimo przegranej armia polsko-saska zachowała zdolność do walki. Bo jeśli armia przegrana idzie w rozsypkę, to stosunek strat może być rzędu 1:25 albo i 1:250. Tu tego nie mamy. Nijak się to wszystko nie ma do kwestii, czy warto było bronić Falent, czy też nie. Dopóki Poniatowski miał Falenty, miał do wyboru trzy miejsca kontrataku - w centrum przez groblę, na lewo i na prawo od stawów raszyńskich. Zapewne liczył na błąd przeciwnika. Bądź skupienie dużych sił do ataku na Falenty, dzięki czemu któreś skrzydło pozostałoby by słabo obsadzone i atakując w tym miejscu można by osiągnąć sukces. Bądź odwrotnie - gdyby Austriacy ograniczyli się do blokady Falent niewielkimi siłami, a główne skierowali na skrzydło, można było kontratak poprowadzić przez groblę i Falenty. Dzięki obronie Falent Poniatowski zachował swobodę operacyjną - to on wybierał miejsce kontrataku. Gdyby po prostu zablokował groblę raszyńską (oddając Falenty bez walki) kompanią piechoty i półbaterią artylerii - co jak najbardziej było wykonalne, to Austriacy zablokowaliby drugi koniec grobli swoją kompanią i półbaterią, zaś siły główne skierowali na lewo lub na prawo od stawów. Pamiętajmy - te stawy raszyńskie to nie ocean, można je obejść. Bez obrony Falent trzeba by się zdecydować na bitwę w otwartym polu przy znacznej przewadze liczebnej przeciwnika. Co zapewne skończyłoby się klęską i stosunkiem strat 1:25 albo i 1:250 oraz rozbiciem armii polsko-saskiej. Oczywiście pozostawała możliwość obrony Warszawy albo podjęcie działań na wschód od Wisły.
  11. Dziwna broń

    Co się da? Da się strzelać z kałacha, który ma nieco skrzywioną lufę? Jeśli przez "nieco" rozumieć odchylenie rzędu kilku tysięcznych, to oczywiście, że się da. Może nawet 1 czy 2° też się da. Ale lufa skręcająca o 90° - nie, nie da się. Jeśli chcesz się przekonać, weź cyrkiel i kartkę papieru.
  12. Bitwa pod Raszynem

    Tak nie wdając się w szczegóły tej akurat bitwy, tylko ogólnie o bitew prowadzeniu. Uporczywa obrona pewnego punktu na polu bitwy, nawet jeśli nie może być bez końca skuteczną, ma wyraźny sens, jeśli się planuje kontratak. Nieprzyjaciel nie wiedział, czy kontratak nastąpi w centrum przez groblę i Falenty, czy też na lewym, albo na prawym skrzydle. Musiał być przygotowanym na wszystkie trzy okoliczności, czyli dzielić swe siły. A to z kolei mogło spowodować, że kontratak byłby skuteczny. Często zdarza się też, że nieprzyjaciel zdobywa taki uporczywie broniony punkt, i obrońca nie jest w stanie kontratakować, ale straty poniesione przez zdobywcę są tak duże, że nie jest w stanie już osiągnąć sukcesu strategicznego. Na przykład Borodino/Możajsk 1812 lub Grochów 1831. Więc obrony Falent "bezmyślną" bym nie nazwał.
  13. Władysław III Warneńczyk

    Jeśli chodzi o te "nowiny", to były bardzo popularne bezpośrednio po bitwie i w ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat. Wtedy formułowanie takich tez miało określony sens polityczny. A dziś, jeśli się coś takiego po ponad pół tysiącu lat odgrzewa, to cel jest tylko pozornie nieznany - bo jeśli nie wiemy, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. No i fajne, coś w końcu trzeba czytać.
  14. Czy była szansa na zwycięstwo pod Legnicą?

    Suma summarum to wymęczeni i ze stratami Mongołowie sobie odpuścili i się wycofali. Jeśli dobrze pamiętam podręczniki, to najpierw "wycofali" się na Węgry, które zdały się być łatwiejsze do podbicia, ale ostatecznie nie podbili ni Węgier, ni Polski. Strategicznie rzecz biorąc obrona Polski i Węgier przed najazdem mongolskim zakończyła się sukcesem, pomimo taktycznych porażek. W słowackiej publicystyce historycznej zetknąłem się z poglądem, że główną przyczyną wyludnienia nie były bezpośrednie działania Mongołów, lecz głód, gdyż ludność wiejska skutecznie schroniła się w górach, lecz bała się wrócić do swych wsi po odejściu najeźdźców.
  15. Dziwna broń

    Poldasie, nie rób sobie żartów z Kolegi i z nas wszystkich. W czasach, gdy pocisk był kulą, można było w miarę sensownie fantazjować na temat wygiętych luf. Trochę jak Leonardo konstruował statki podwodne. Czyli na zasadzie, że niby możliwe, ale zbudować się nie da. Od chwili wprowadzenia broni gwintowanej, gdy pocisk przybrał kształt cylindryczno-stożkowy znaczące skrzywienie lufy kończyło się w zasadzie wyeliminowaniem z walki ... strzelającego. Tak, tak, też coś takiego miałem, tyle że wpierw trzeba było określić część tarczy, w której owa "dwójka" ma się znaleźć. No i raczej odpowiedzialne za to była muszka i szczerbinka, a nie lufa. Ta musi pozostać prosta - oczywiście z inżynierską dokładnością.
  16. Eksplorerze, zadając te pytania, wykazujesz troskę o to, żeby Polska była, kwestię jej niepodległości pozostawiając w tle. Odpowiadając na nie, mogę po prostu stwierdzić, że w ówczesnym kierownictwie przeważyła opcja "żeby Polska była niepodległa", a liczba ofiar i zakres strat materialnych jest kwestią drugorzędną. Czy gdyby nie "popełniono tylu fatalnych błędów organizacyjnych, militarnych", to Powstanie by zwyciężyło? Czyby, gdyby powstańcy mieli dwa razy tyle broni, niż podał Ciekawy - czyli np. 14 ckm, to by wygrali? Żarty. Jeszcze raz nawiąże do tego, zarysowanego przeze mnie podziału. Chyba nikt, czytający mój tekst, nie ma wątpliwości, że (choć bardzo starałem się być obiektywnym), bliższa mi jest wizja Polski, która "ma być", niż ta, wg której przede wszystkim "ma być niepodległa". Jednak czy "za wszelką cenę"?
  17. Chyba raczej - raz. Albo ani razu. A że ta wypowiedź może trochę zaskakiwać, nieco ją rozwinę. Strzelał też raz, albo ani razu. To znaczy tak zwykle było w bitwie w otwartym polu, obrony pozycji umocnionych i w ataku na nie to nie dotyczy. Gdy dwa bataliony szły na siebie do ataku na bagnety, zwykle jeden z nich załamywał się dość szybko, często nawet zanim doszło do starcia. Dlatego na czele kolumny batalionowej do ataku umieszczano kompanię grenadierów, do której dobierano żołnierzy najwyższych wzrostem, a jeszcze strojono je w bermyce lub czaka z wysokimi kitami. Co więcej - grenadierzy mieli oprócz bagnetów pałasze piechoty (tasaki) - czyli przewidywano sytuację, że w starciu utracą swe karabiny z bagnetami i walkę będą kontynuować inną bronią. Fizylierzy, idący z tyłu, albo ścigali uciekającego przeciwnika, albo próbowali go powstrzymać ogniem i bagnetem. Pałasze były im na nic. Wbrew powszechnemu przekonaniu apogeum użycia bagnetów nastąpiło nie w wojnach napoleońskich, lecz sto lat później, podczas I wś. w działaniach ofensywnych. Te wszystkie działa, moździerze, gazy i tanki w ataku służyły do osiągnięcia pierwszego celu - żeby piechota dotarła do okopów przeciwnika. A tu, w plątaninie rowów strzeleckich, transzej, schronów długa broń palna stawała się mało użyteczna, trzeba było wroga zakłóć bagnetem. A że działo się to wszystko w rytmie milisekund, nie było czasu na mozolne wyciąganie bagnetu, więc żołnierz - nieregulaminowo - sięgał po saperkę. Podobno była to broń o wiele skuteczniejsza, niż bagnet. Niemcy usiłowali zapobiec niekorzystnemu zjawisku zakleszczania się bagnetu w ciele zabitego przeciwnika, dając swym żołnierzom bagnet krótszy, z szerokim piórem, że niby jeśli będzie się go wbijać przeciwnikowi na płask między żebra, to się nie zaklinuje. W praktyce się klinował. W czasie moje służby wojskowej Mosiny z długim bagnetem już wyszły z użycia, a do Kałasznikowa przewidziany był bardzo krótki, jednosieczny bagnet. Otwarcie podczas szkolenia mówiono, że służy on: 1) do błyszczenia na defiladzie, 2) do przecinania drutów (w połączeniu z pochwą dawał niezłe nożyce), 3) do otwierania konserw. Do walki wręcz miała służyć saperka. Po co więc w ogóle te długie bagnety? Furiuszu, włócznie o bardzo podobnym grocie, do opisywanego przez Ciebie z Kolchidy czy Iberii w Europie w XV wieku spopularyzowali husyci. Zwali go "šidlo". W XVI w "szydło" stało się popularne w innych armiach, także w polskiej i litewskiej. W źródłach ikonograficznych przedstawiane jest często z charakterystycznym, chyba drewnianym, krążkiem, tkwiącym mniej więcej w połowie jego długości. "Bronioznawcy" tłumaczą, że ten krążek służył do tego, żeby po zadaniu ciosu włócznia nie zagłębiła się tak bardzo, by było ją trudno wyciągnąć. Powstaje więc pytanie, po co grot tej kolchidzkiej włóczni, husyckiego szydła czy XIX-wieczy bagnet miały 40, lub więcej, cm długości. Przecież atakujący nas człowiek wystawia do ciosu brzuch oraz klatkę piersiową, a 20 centymetrów głęboka rana jest śmiertelna, a przynajmniej eliminująca z walki. Po co te drugie 20 cm? Po co przeszywać człeka na wylot, przecież to chyba zawsze oznacza utratę broni. Wyjaśnienie może być dość proste. Ta broń nie została skonstruowana przeciwko ludziom. Tylko przeciwko koniom. Klatka piersiowa konia to węzeł mięśni i kości, serce, płuca i inne narządy są głębiej. 20-centymetrowe ostrze co najwyżej konia zrani, lecz nie powstrzyma go w pędzie. Żeby konia zabić, trzeba ostrzem sięgnąć głębiej, na cca 40 cm - wtedy przebijemy serce, płuco, tchawicę. Koń padnie, a jeźdźca zatłucze się choćby cepem. Furiuszu, co o tym myślisz?
  18. Dokonano tu streszczenia prawie 200 lat naszej historii, dokonując uproszczeń czy przeinaczeń, tak znaczących, że sprowadzających rzecz do absurdu. No i kilka merytorycznych błędów, jednak to są drobiazgi. Najważniejsze jest to, że w Polsce od 1709 do 1989 roku ścierają się dwie, nie całkiem przeciwstawne, ale jednak odmienne idee. Jedna z nich mówi, że Polska ma być wolna, niepodległa i tylko taka jest Polską prawdziwą. Dla niepodległości powinniśmy być gotowi poświęcić wszystko, z życiem na czele. Jak Polska nie jest niepodległa, to wcale jej nie ma. Druga mówi, że Polska przede wszystkim ma być. Ma istnieć. Polacy mają być mądrzy, bogaci, wykształceni, pracowici, zapobiegliwi, solidarni i rodzić, a potem wychowywać dużo dzieci. I być Polakami. Dzięki temu Polska, choć nie niepodległa, będzie istnieć. Może kiedyś historia i przyniesie Polsce niepodległość, ale nawet jak nie, to Polska będzie. Rozbieżności w ocenie Powstania Warszawskiego są odbiciem tych dwóch idei. Podobnie jak Albinos, nie chciałbym dyskutować, czy powstanie sens miało, czy nie, bo dla zwolenników pierwszej idei, było po prostu szlachetną kulminacją walki o Polskę jedyną, jaka być może, czyli niepodległą, a dla zwolenników drugiej, w równie oczywisty sposób, podjęcie tej decyzji było zbrodnią przeciwko Polsce. Zaciekawiło mnie umieszczenie daty 1848 pomiędzy 1831 i 1863. We Lwowie wydarzenia Wiosny Ludów wyglądały mniej więcej tak: grupa młodych ludzi (czyli tak przed 50-tką), zarówno oficjalistów bez jakiegokolwiek majątku, jak i szlachty posesjonatów i arystokratów, zajęła gmach Ratusza we Lwowie, wywiesiła biało-czerwone flagi i ogłosiła, że Polska jest niepodległa. Gubernatorowi cesarskiemu, nazwiskiem Stadion, nie za bardzo się to spodobało, więc otoczył Ratusz wojskiem, zatoczył działa i zaczął strzelać. Spokojnie, raz za razem. Powstańcy zorientowali się, że choć mają szable, pistolety i gwintowane sztucery, przeciw działom wiele nie poradzą, więc, ukrywszy się uprzednio w piwnicy, postanowili się jednak poddać. Problem był z tym, kto narazi swe życie na cios kul armatnich, wyjdzie z piwnicy, podejdzie do okna i zatknie białą flagę. Jeden się zdecydował, wszedł na wieżę, białą flagę wywiesił, dzięki czemu, ogromnie ryzykując życie swoje, uratował wielu innych od bezsensownej śmierci. Współcześni docenili jego odwagę*. Rzecz w tym, że czasem wywiesić białą flagę wymaga większego bohaterstwa, niż pójść w śmiertelny bój. Bo ryzyko śmierci ze strony nieprzyjaciela wcale się przez ten czyn nie zmniejsza, za to pojawia się ryzyko śmierci z rąk rodaków, lub – co gorsze, wieczyste uznanie za zdrajcę. Myślę, że tego właśnie bohaterstwa, tej odwagi cywilnej, zabrakło zwolennikom powstania we władzach Polski Podziemnej. Bo trudno mi uwierzyć, nie rozumieli skali ryzyka. * Następne pokolenia raczej nie, bardziej mają mu za złe hazard, roztrwonienie majątku oraz płodzenie bękartów, przy czym zapewne jestem potomkiem jednego z nich. O czym wolę napisać sam, choć nic to nie ma do rzeczy, zanim ktoś mi to wytknie jako argument przeciwko mym tezom
  19. Granice Śląska dziś,niegdyś ,i bardzo dawno temu

    Co do samych granic, to jedyną mą wątpliwoscią jest Twe autorstwo owej wizji , powiedzmy raczej, żeś dokonał podsumowania rzeczy raczej znanych, choć chetnie zapominianych. Zatem podsumowanie owo za pożyteczne uważam. I trudno się z nim nie zgadzać. Ja oczywiście nie lubię tekstów, typu Zaolzie to smutna historia gdzie czeski "imperializm " ( brzmi śmiesznie , ale jest prawdziwe ) wbrew narodowym i historycznym argumentom doprowadził do podziału ziemi cieszyńskiej, bo zapewne znalazłaby się grupa Czechów, którzy stwierdzą, że Zaolzie to smutna historia, gdzie polski "imperializm " (brzmi śmiesznie , ale jest prawdziwe) wbrew narodowym i historycznym argumentom doprowadził do podziału ziemi cieszyńskiej. Ja oczywiście cieszę się, że choć część Śląska Cieszyńskiego należy do nas, i płaczę, że nie cały (podobnie jak cieszy się i płacze jakiś Czech) ale mam świadomość, że opracowanie takiego kryterium historyczno-narodowego, dzięki któremu będzie można jednoznacznie określić, któremu państwu dana piędź ziemi się należy, nie jest możliwe. Ale nie chciałbym tu kontynuować tej kwestii. Sudety to góry o dość niskich przełęczach, więc południowa granica Ślaska tak całkiem jednoznaczna chyba nie jest. Rzecz granic krain, a także państw, w Średniowieczu o tyle się komplikuje, że nie całkiem odróżniano wtedy przynależność państową jakiegoś terytorium od przynależności do prywatnych włości władców. Tak dla przykladu, jeśli książe opolski, jeden z książąt ślaskich, władał Częstochową, to jeszcze nie znaczy, że Częstochowa należała wtedy do Opolszczyzny lub Ślaska. Czasem mi się zdaje, że wedy te sprawy były dość jasne i zrozumiałe, a dziś usiłuje się je zagmatwać, ale to już inna rzecz.
  20. Identyfikacja munduru

    Oczywiście, Secesjonisto, masz takie możliwości i możesz z forum wyciąć, co Ci się po prostu nie spodoba. Może jednak warto by przynajmniej przywołać punkt regulaminu, który dany tekst naruszał i z którego powodu go usunąłeś. Bo jednak o tym "co będzie odbywało się na forum dalej, a co nie", decyduje REGULAMIN, a nie SECESJONISTA.
  21. Asymilacja narodowa w końcu XIX wieku

    To bardzo ciekawa kwestia - wybieranie polskości, czy też trwanie przy polskości, przez osoby, których pochodzenie i wyznanie do tej polskości bynajmniej nie predestynowały, niekoniecznie byli przez Prawdziwych Polaków w tej polskiej wspólnocie serdecznie witani, zaś korzyści życiowych z tego wyboru nie mieli, zda się, żadnych, a przynajmniej mniej, niż gdyby wybrali opcję niemiecką lub rosyjską, a nawet czeską (w zależności od regionu). Może jakaś część odpowiedzi tkwi już w Twym pytaniu: Wyróżniłem "bogaćmy się", choć chyba wolałbym to ująć szerzej - "żyjmy lepiej". Bo "żyć dobrze" to nie tylko mieć dostęp do środków finansowych, to również mieć dostęp do teatru, książek, muzyki, potańcówek w Dolince Szwajcarskiej i codziennych gazet (skupię się na Kongresówce, bo ta jest mi najbliższa). Warszawa miała polską ofertę kulturalną porównywalną z Petersburgiem i Moskwą, a zapewne bogatszą, niż Riazań, Tuła, Smoleńsk, a nawet Kijów czy Odessa. Co więcej - oferta kulturalna Lublina czy Kielc też zapewne była bogatsza, od oferty prowincjonalnych rosyjskich miast. I zarówno w operze, jak i w tancbudzie, pojawiały się utwory rosyjskie (jeśli chodzi o muzykę - to bardzo dobrze), ale publiczność była w większości polska. Wyobraź sobie młodego, dość zamożnego, Rosjanina, Niemca czy Żyda, którego rodziców prowadzony interes czy obejmowany urząd rzucił do Warszawy. On chce żyć jak normalny młody człowiek - wypić w knajpie, potańczyć, poderwać dziewczynę, pogadać z chłopakami. Teoretycznie można się ograniczyć do swojego grona, ale to jakby dobrowolnie zamknąć się w getcie. Bo Polaków jest w Warszawie więcej, więc siłą rzeczy i te ładniejsze dziewczyny, i ci fajniejsi kumple, będą Polakami. Polskie gazety będą ciekawsze, bo piszą w nich o tym, co się dzieje tu i teraz. Polskie przedstawienia w teatrze będę ciekawsze, nawet jeśli sztuka artystycznie słabsza, bo publiczność bardziej autentyczna. I kiepską polską sztukę można po prostu wygwizdać, a rosyjskiej - не надо. Nie do końca masz rację, twierdząc iż nie można nazwać kultury polskiej dominującą , a raczej tępioną i prześladowaną. Powiedziałbym, że mimo tępienia i prześladowania, na terenie Kongresówki, podobnie jak na Wileńszczyźnie, w Galicji i Poznańskiem pozostała dominującą, a na Wołyniu i Podolu - bardzo atrakcyjną. Przy czym pozycja Polaków w państwie rosyjskim nie do końca była taka zła. Osoby narodowości polskiej mogły bez przeszkód awansować w armii na stopnie oficerskie, dopiero przy generalskich pojawiała się bariera. Podobnie było w administracji państwowej. Tymczasem Żydzi oficerami zostać nie mogli, urzędnikami średniego szczebla - chyba też nie, albo z trudem. Osoby narodowości niemieckiej do 1870 roku były w drodze awansu wręcz faworyzowani (wystarczy wspomnieć nazwiska wodzów i dowódców korpusów, tłumiących powstanie listopadowe: Diebitsch, Toll, Neidhart, Pahlenów dwóch, Kreutz, Geismar, Rosen, Rüdiger etc.). Jednak Rosja nie mogła zapomnieć Niemcom, że przy ich zjednoczeniu została postawiona przed faktem dokonanym. Potem stosunki rosyjsko-niemieckie się systematycznie psuły, aż do wypowiedzenia wojny w 1914. Wraz z pogarszaniem się tych stosunków politycznych, pogarszały się warunki awansu oficerów narodowości niemieckiej, a poprawiały - narodowości polskiej. Nie wiem, od kiedy Anders zaczął w dokumentach deklarować narodowość polską, ale - zważywszy że z armią związał się w 1910 roku - na pewno lepiej tam wtedy było być Polakiem, niż Niemcem. No ale jeszcze lepiej - Rosjaninem. Dlaczego - mając do wyboru polskość i rosyjskość - wybrał polskość? Trudno wnikać w jednostkowe wybory konkretnych osób, ale może jest w nich coś więcej, niż towarzysko-kulturalne walory polskości. W owym czasie my, Polacy, przynajmniej ci, patriotycznie myślący, przywiązywaliśmy dużą wagę do "materialnej substancji narodu" - tego, ilu nas jest, jak pracujemy, jak jesteśmy wykształceni, ile mamy fabryk, gorzelni, browarów, folwarków i zwykłej chłopskiej roli, ile mamy kapitału, ile mamy teatrów i tancbud, ilu mamy oficerów i wyższych urzędników, naukowców i nauczycieli. Im więcej, tym lepiej. Więc ci, patriotycznie myślący Polacy z radością witali wszystkich, którzy zgłaszali akces do polskości. Żydów, Niemców, Rosjan, Ormian, Tatarów etc. Bo każde przejście na polskość wzmacniało ową "materialną substancję narodową". Żyd czy Niemiec - jeśli deklarował polskość, stawał się Polakiem. U nas ważna była deklaracja woli. Gdy Niemiec lub Żyd deklarował rosyjskość - stawał się podejrzanym indywiduum o obcych korzeniach. Podobnie Żyd, deklarujący niemieckość. Dzięki temu mamy w dziejach naszej wojskowości nie tylko Andersa, ale też dwóch Hallerów, Rómmla czy Rummla, czy Krysińskiego - ostatniego polskiego generała w 1831, który złożył broń, itd. itc. A w literaturze Brzechwę i Tuwima .
  22. Moda w epoce napoleońskiej

    Widiowy, czy jesteś pewny, że właśnie w epoce napoleońskiej stały się one modne. Bo tak wg mojej wiedzy ogólnej, to raczej są symbolem armii ancien régime, a w armii napoleońskiej modę tę tępiono, choć nie bez wyjątków - np. Murat często był przedstawiany w nader obcisłych spodniach, ale on w ogóle ubierał się dość ekscentrycznie. Natomiast spodnie żołnierskie w armii napoleońskiej były z reguły luźne. Zatem to, co zauważył Amilkar: było - wprowadzonym celowo - przeciwieństwem wojskowej mody napoleońskiej. Przy się z niego wycofano dość szybko w przypadku spodni wełnianych do ubioru zimowego, choć spodnie letnie, płócienne pozostały obcisłe aż do 30 roku. Natomiast co do cech charakterystycznych napoleońskiej mody wojskowej wskazałbym na jej wielokolorowość. W armiach ancien régime popularny był (jeśli się mylę, proszę o sprostowanie) dwukolorowy ubiór żołnierski, przynajmniej w piechocie - jednolity kolor munduru + biały kolor oporządzenia (przede wszystkim pasy). Lekka piechota miała zwykle czarne pasy, przy czym czerń traktowano właściwie jako brak koloru, a w tym przypadku jako barwę maskującą. Główny kolor munduru piechoty był w różnych armiach rozmaity - w rosyjskiej ciemnozielony, w pruskiej - granatowy, w brytyjskiej - czerwony, w austriackiej - biały, co w tym przypadku dawało niemal jednobarwny ubiór żołnierza piechoty. Niemal - bo wszędzie wkradał się kolor trzeci, ale dość nieśmiało, jako kolor wypustek i czasem wyłogów mankietów i pół. Kawaleria bywała bardziej barwna. lecz pozostawała w dwu- lub trzykolorowym schemacie. W piechocie napoleońskiej pojawiły się barwne naramienniki i pompony, wprawdzie tylko w kompaniach wyborczych, grenadierskich i woltyżerskich, ale one, idąc na czele i końcu kolumny, najbardziej rzucały się w oczy. Dzięki temu piechota stała się "tricolore", jak flaga francuska - niebieski, biały i czerwony (pąsowy). Ale u woltyżerów pojawił się czwarty kolor - zielony (czasem żółty) kolor "bulionów", czyli włóczkowych naramienników, oraz pomponów. Coraz częściej pojawiał się schemat 4 kolorów ubioru w jeździe. Wprawdzie szaserzy gwardii i 1 pułk szwoleżerów (polski) zostali wierni trzem kolorom (szaserzy - zielony, pomarańczowy i biały; szwoleżerowie - granatowy, karmazynowy i biały). Jednak już 2 pułk szwoleżerów był czterokolorowy - kurtki i spodnie szkarłatne (czerwone); wyłogi niebieskie; naramienniki i akselbanty żółte (złote), pasy białe. Podobnie 3 pułk - granatowo-karmazynowo-żółto-biały. I wiele innych jednostek. Czy nie wydaje się Wam, że ta feeria barw, te wszystkie mundury, lampasy, wypustki, wyłogi, blachy, buliony, akselbanty, kordony, pompony i kity, to już przesada, i to nie lekka, ale nader ciężka przesada? I dlaczego pojawiła się akurat u Napoleona, który jednak cenił sobie praktyczne rozwiązania?
  23. Bez wątpienia. Wśród generałów wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku zdecydowana większość miała "czerwoną wstążeczkę", choć i wśród tych nieposiadających można wymienić ważne nazwiska, jak Radziwiłł, Umiński, Żymirski czy Kicki. Natomiast wydaje mi się, że Poniatowski był pierwszym marszałkiem Francji, który nie służył w armii francuskiej, w każdym razie pierwszym Polakiem. Ale nie jedynym. Podobnie, wśród dowódców narodowości polskiej, uhonorowanych umieszczeniem ich nazwisk na Łuku Triumfalnym był jedynym, który nie służył w armii francuskiej - wszak Legiony były jej częścią. Mi pasuje, jako bohater, choć "idealnym bohaterem" nie był. Chyba takich mało i chyba dobrze, bo gdyby zbyt wielu zechciało takimi być, to kto by dzieci płodził, wychowywał je, utrzymywał i w ogóle dbał o materialną substancję narodową.
  24. Wrzesień 1939 na zachodzie

    Na P.W. uzyskałem zgodę na wypowiedź we własnej sprawie, z czego korzystam. Więc jeszcze raz: Drogi Secesjonisto i wszyscy uczestnicy tego forum. Chciałbym serdecznie przeprosić wszystkich, którzy poczuli się urażeni lub, co gorsza, obrażeni, użytym przeze mnie skrótowcem. Chciałem wyrazić się dosadnie, lecz nie było moją intencją kogokolwiek obrażać. O ile pamiętam, w czasach studenckich czy wśród kolegów, pracowników Politechniki Warszawskiej, skrótowiec "cegiewu" lub "chagiewu" był dość potocznie używany i raczej nie myślano o jego rozwinięciu. Zapewne tej potoczności sprzyjało to, że równie dobrze można go rozwinąć do formy, którą z pewnym zniekształceniem przyjął Secesjonista, pisząc, że , jak i do formy znacznie delikatniejszej "cholera go wie". Wypowiadający te trzy zgłoski nie do końca odpowiada za skojarzenia słuchacza. Jednak skoro Administrator uznał ten skrótowiec za wulgarny i niedopuszczalny, to ja uznaję te decyzję i będę się do niej stosować. Po prostu dlatego, że to jego prawo było i jego obowiązek zarazem. I w tej kwestii, poza przeprosinami, nie mam nic do dodania. Odnoście sprawy podawania proweniencji cytowanych materiałów, moje stanowisko pozostaje fundamentalistycznie niewzruszone, choć chyba moja reakcja była nieco alergiczna. Nota bene, sam Ciekawy podzielił moje stanowisko, a także wyjaśnił, czemu od tej zasady odstąpił. I to jest OK. I w ogóle nie byłoby o czym gadać, gdyby nie to, że Secesjonista wzbogacił swoje wypowiedzi o kilka wycieczek osobistych pod moim adresem. I trudno, żebym chciał pozostać wobec tego biernym, i wydaje mi się, że moim świętym prawem jest możliwość ustosunkowania się do tych wypowiedzi. Swą korespondencję uczelnianą na ogół zaczynam od słowa "Szanowna...", "Szanowny..." lub "Szanowni...". To chyba nie narzuca mi obowiązku podobnego zwracania się na forum? Na "ty" jestem na uczelni z 4 osobami i w stosunku do nich nie wykluczam, że zdarzyło mi się lub może kiedyś zdarzyć użycie tego skrótowca. Jeśli ktoś jest uczestnikiem tego forum, jest dla mnie partnerem, bez względu na swą pozycję życiową, zawodową czy jakąkolwiek inną. Ten wtręt dotyczy dyskusji w wątku https://forum.historia.org.pl/topic/15265-artyleria-towarzyszaca-pulkowa-batalionowa-i-okopowa/. Tak, popełniłem tam nieścisłość, rozumiejąc pod słowem "działo" jedynie armaty i haubice, podczas gdy moździerz to też "działo" (choć tak nie do końca ). Nie doprecyzowałem także, że chodziło mi o kaliber pocisku, a nie kaliber lufy, a to jednak nie jest to samo. Skoro jednak napisałem nieprawdę, to odszczekałem "hau, hau, hau". Tak, potrafię odszczekiwać swe wypowiedzi, jeśli są tego godne. Do oceny użytkowników pozostawiam, czy jest to moja wada, czy zaleta. I choć rzecz ta miała miejsce półtora roku temu, to za chwilę znów powraca: Nie uważałem się za specjalistę od (nie)dawnej artylerii, po prostu przedstawiłem kryteria jej podziału, stosowane w UW, podając proweniencję materiałów, na których się opierałem. Nie chciałem niczego spostponować. Co ważniejsze - z nikim o nic nie walczyłem. Nie prezentowałem tam swych poglądów. Jak więc mogłem przegrać? Wygrałem, dowiedziawszy się od Secesjonisty o istnieniu dość nietypowego, żeby nie rzecz - dziwacznego moździerza o kalibrze lufy 58 mm. Jeśli miałbym czegoś z tego wątku się wstydzić, to popełnianego przeze mnie utożsamiania szrapnela z granatem rozpryskowym. To faktycznie była ewidentna bzdura i jestem wdzięczny, że Speedy mi ten błąd uświadomił. Nie wiem, czy Speedy cieszył się ze zwycięstwa nad jancetem, w każdym razie nie dał tego po sobie poznać i dzięki mu też za to. Z tego samego postu: W zakresie nauk społecznych, w tym historycznych, opieramy się w znacznej mierze na autorytetach. To błąd. Pisał o tym m.in. niewątpliwy mój autorytet w sprawach najbardziej mnie interesujących, czyli wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku w pośmiertnie wydanych "Rozprawach i szkicach". Pisał o tym, jak szkodliwy wpływ na historyków tej wojny wywołał "Pamiętnik historyczny i wojskowy..." Prądzyńskiego, traktowany przez historyków jako autorytet, podczas gdy w rzeczywistości Prądzyński pisał swe dzieło jako strona pewnego sporu, już historycznego, gdy doszło do publikacji tego dzieła, ale nader gorącego w czasie jego pisania. Dlatego też zawsze weryfikuję wiarygodność tekstu, który czytam. Gdy jest to współczesne opracowanie, sprawdzam, czy autor ma stopień lub tytuł naukowy i jaką instytucję obecnie reprezentuje. Jaką tematyką się dotychczas zajmował? Jeśli zrobił doktorat, to na jaki temat? Kim był promotor i recenzenci i na ile byli kompetentni w zakresie jego pracy? Sorry, ale publikacja o ww. wojnie, która powstała jako odbicie doktoratu na Uniwersytecie Jagiellońskim, a recenzentami byli np. Zajewski i Tarczyński, będzie dla mnie bardziej wiarygodna, niż powstała w wyniku doktoratu, obronionego w Siedlcach czy Olsztynie, a recenzowali ją mediewista i specjalista od II wś. Niestety, nader naganne zjawisko pisania grzecznościowych recenzji jest plagą nauki polskiej, czego sam doświadczyłem. Nie zmienia to faktu, że nowatorskich analiz będę raczej szukał w dorobku małych uczelni, lub w publikacjach amatorskich, bo doktoranci tych wielkich zbyt się uzależniają od swych profesorów-autorytetów. A gdzie powstaje autorytet, tam się kończy praca badawcza.
  25. Wrzesień 1939 na zachodzie

    Drogi Secesjonisto i wszyscy uczestnicy tego forum. Chciałbym się ustosunkować do kilku wpisów, dotyczących mojej osoby. Niby OT, ale z jednej strony, jeśli sam Administrator poświęcił mi niejeden wpis, to chyba nie jest nagannym, że do tych wpisów się ustosunkuję. [... ciach] Jednak będzie nagannym. Temat jest jasno określony, mój stosunek do przemycania wulgaryzmów jest znany. Tu zwłaszcza nie widzę powodów by je stosować. Resztę uwag proszę kierować na P.W. secesjonista
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.