Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Leuthen

Walki o Festung Breslau

Rekomendowane odpowiedzi

Leuthen   

Walki o Wrocław w 1945 r. (Festung Breslau = Twierdza Wrocław) należą chyba do najciekawszych wydarzeń z końcowej fazy II wojny światowej. Trwały one 100 dni (od 27 stycznia do 6 maja 1945 r.), z czego 80 dni Wrocław był oblężony (od 16 lutego). Wskutek tych wydarzeń zginęło łącznie kilkanaście tysięcy żołnierzy radzieckich i niemieckich, ok. 80 tys. mieszkańców, a w gruzach legło 2/3 zabudowy miasta.

W dziejach walk o Wrocław krzyżuje się wiele interesujących wątków, jak np.:

1) we Wrocławiu walczyły 2 bataliony niemieckich spadochroniarzy (Fallschirmjäger), co uznawane jest za ostatnią akcję tej elitarnej niemieckiej formacji w drugiej wojnie światowej

2) podczas walk Niemcy używali "Goliathów"

3) w mieście miały miejsce pojedynki radzieckich i niemieckich pojazdów pancernych (Niemcy potrafili Rosjanom ustrzelić ISU-152!)

4) Niemcy utrzymywali powietrzny most z oblężonym miastem - na lotnisku na Gądowie Małym niemal do jego zdobycia przez Rosjan (w dniu 5 kwietnia 1945 r.) lądowały samoloty z zaopatrzeniem, pocztą i posiłkami (drogą lotniczą przerzucono do twierdzy m.in. wspomniane 2 bataliony spadochroniarzy). Dokonywano także zrzutów zaopatrzeniowych w zasobnikach oraz używano do zaopatrzenia miasta szybowców DFS-230 i Go-242.

5) Niemal na "5 minut" przed kapitulację weszła tu do akcji 75-osobowa bojowa grupa niemieckich antyfaszystów z komitetu "Wolne Niemcy"...

...i wiele wiele innych ciekawych zagadnień.

Serdecznie zapraszam do dyskusji na ten temat. Ponieważ od wielu lat interesuję się tą tematyką, chętnie odpowiem (w miarę możliwości) na Wasze pytania.

Pozdrawiam

Leuthen

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Przede wszystkim miło mi Cię widzieć Leuthenie na forum, mam nadzieję jednocześnie, że zostaniesz tu na trochę:wink:

Jednak do rzeczy. Przyznam szczerze że walki o Wrocław, mimo iż są dla mnie jednym z najciekawszych epizodów II WŚ, nie są mi zbyt dobrze znane... toteż skoro jesteś taki chętny pozwolę sobie zadać parę pytań.

Przede wszystkim a propo broni pancernej we Wrocławiu. Tak na dobrą sprawę nie spotkałem się (a że raczej mało czytałem na ten temat to też fakt) z jakąś jednoznaczną oceną ilości po jednej i drugiej stronie. Czy istnieje jakieś zestawienie, które można uznać za to najbliższe stanowi faktycznemu? I czy była tam choć jedna Pantera? Bo tutaj też nie spotkałem się z jednoznaczną odpowiedzią.

w mieście miały miejsce pojedynki radzieckich i niemieckich pojazdów pancernych (Niemcy potrafili Rosjanom ustrzelić ISU-152!)

Tutaj na myśl od razu nasuwa mi się Leo Hartmann z baterii StuG-ów z 311. Brygady Dział Szturmowych. Wiem że pojedynkował się właśnie z ISU-152, interesuje mnie tylko czy to on właśnie dopadł ISU-152? Ile tych maszyn w ogóle Niemcy, mówiąc kolokwialnie, ubili?

2) podczas walk Niemcy używali "Goliathów"

Czy spotkałeś się może w którejś z prac z porównaniem użycia "Goliathów" we Wrocławiu i Warszawie?

I takie pytanie na zakończenie: które pozycje dot. Festung Breslau spokojnie można polecić komuś zupełnie zielonemu w temacie, najlepiej na początek jakąś syntezę, tak aby można to było ogarnąć w miarę?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Leuthen   
Przede wszystkim a propo broni pancernej we Wrocławiu. Tak na dobrą sprawę nie spotkałem się (a że raczej mało czytałem na ten temat to też fakt) z jakąś jednoznaczną oceną ilości po jednej i drugiej stronie. Czy istnieje jakieś zestawienie, które można uznać za to najbliższe stanowi faktycznemu? I czy była tam choć jedna Pantera? Bo tutaj też nie spotkałem się z jednoznaczną odpowiedzią.

Broń pancerna w walkach o Wrocław o temat na osobny wątek :wink: Generalnie dane są bardzo rozbieżne i nie da się zestawić, że w danej chwili było "tyle a tyle czołgów" i "takiego a takiego typu". Nie do końca też są jasne straty obu stron w broni pancernej. Jak będę miał trochę więcej wolnego czasu, napiszę coś więcej. Co do czołgów Pz.Kpfw. V "Panther" - wg informacji ze stronki www "Tropieciele tajemnic" jest zdjęcie ukazujące wrak czołgu "Pantery", stojący zaraz po wojnie niepodal ob. Jazu Opatowice we Wrocławiu.

Ile tych maszyn w ogóle Niemcy, mówiąc kolokwialnie, ubili?

Trudno stwierdzić. Na zdjęciach uwieczniono kilka (jakieś 2-3) zniszczone ISU-152, wg relacji Hartmanna było ich więcej.

Czy spotkałeś się może w którejś z prac z porównaniem użycia "Goliathów" we Wrocławiu i Warszawie?

Nie, w ogóle w polskich publikacjach chyba nic o użyciu "Goliathów" we Wrocławiu nie ma (poza stwierdzeniem faktu, że obrońcy mieli je do dyspozycji). Sytuacja Warszawy i Wrocławia jest inna, bo w Warszawie wykorzystywano "Goliathy" ofensywnie, a we Wrocławiu defensywnie. Z walk o Festung Breslau znam dwa przypadki użycia "Goliathów":

a) 18 II 1945 r. za pomocą 3 "G" wysadzono most na rzece Bystrzycy w Leśnicy (obecnie osiedle wrocławskie)

B) bodajże kilka dni wcześniej (14? piszę z pamięci...) za pomocą "G" rozwalono Rosjanom 4 działa przeciwpancerne, przygotowane do akcji.

Co nieco na temat "Goliathów" we Wrocławiu jest tutaj http://www.ioh.pl/forum/viewtopic.php?t=9337

I takie pytanie na zakończenie: które pozycje dot. Festung Breslau spokojnie można polecić komuś zupełnie zielonemu w temacie, najlepiej na początek jakąś syntezę, tak aby można to było ogarnąć w miarę?

Podstawowe publikacje w języku polskim:

- Karol Jonca, Alfred Konieczny Upadek "Festung Breslau" , Wrocław 1963

- Ryszard Majewski, Teresa Sozańska, Bitwa o Wrocław (2 wydania; ja mam 2. - z 1975 r.)

- Ryszard Majewski, Wrocław. Godzina "0" (2 wydania - Wrocław 1985 i Wrocław 2000)

- Paul Peikert, Kronika dni oblężenia (Wrocław 22 I - 6 V 1945) , (3 wydania - 1.: Wrocław 1964)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
mch90   
1) we Wrocławiu walczyły 2 bataliony niemieckich spadochroniarzy (Fallschirmjäger), co uznawane jest za ostatnią akcję tej elitarnej niemieckiej formacji w drugiej wojnie światowej

Dla mnie osobiście ten wątek wydaje się być najciekawszy. Jak to było z tymi spadakami 3/26. PSS i 2/25. PSS? Jak wyglądała sprawa ich przerzutu? Lucas w "Pikujących Orłach" pisze o desancie szybowców nurkujących niemalże pionowo i lądujących na jednej z ulic Wrocławia, ale gdzieś czytałem, nie pomnę, chyba na dws-ie, że tą historię należy włożyć między bajki a sami spadochroniarze dostali się do oblężonej twierdzy na pokładach Ju-52.

I co do samych spadochroniarzy- jak się sprawdzili w walkach? Rozumiem, że ci żołnierze nie mogli nie stanowili żadnej elity takiej, jak żołnierze 7. Dywizji Lotniczej, 2. DSS czy 1. DSS.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Leuthen   

Pozwolę sobie wrzucić teksty 2 moich artykułów o spadochroniarzach walczących we Wrocławiu, które kiedyś opublikowałem w miesięczniku "Odkrywca". Rozwieją wiele wątpliwości :lol: Proszę się nie przerażać objętością :)

TEKST NR 1: NIEMIECCY SPADOCHRONIARZE W WALKACH O WROCŁAW W 1945 R. – MITY I FAKTY.

Jedną z niemieckich formacji wojskowych, które w 1945 r. broniły Wrocławia przed wojskami radzieckimi, byli osławieni Fallschirmjäger – strzelcy spadochronowi. Ponieważ ich walki we Wrocławiu traktuje się często jako „ostatnią akcję niemieckich spadochroniarzy w II wojnie światowej”, doczekali się oni licznych wzmianek w rozmaitych publikacjach. Autorzy tych publikacji opierali się jednak z reguły na tzw. materiałach wtórnych i podawali zwykle niewiele konkretnych informacji. A jeśli na jakiś temat wiadomo niewiele lub nic, to prędzej czy później powstaną o tym mity...

Celem niniejszego artykułu jest obalenie mitów, jakie powstały na temat walczących we Wrocławiu w 1945 r. spadochroniarzy, nie zaś pełne ukazanie ich wkładu w obronę miasta.

Większość osób, które starają się dowiedzieć czegoś o walczących we Wrocławiu niemieckich spadochroniarzach, sięga do opracowań polskojęzycznych, które można podzielić na 2 kategorie:

1) Syntezy poświęcone historii niemieckich oddziałów spadochronowych w latach II wojny światowej. W tej kategorii istnieją de facto dwie liczące się pozycje (autor celowo pomija pracę Janusza Ledwocha pt. Zielone diabły. Niemieckie wojska spadochronowe 1935-1945, Warszawa 1993, ponieważ ze względu na objętość zasługuje ona raczej na miano broszury niż znaczącej syntezy):

a) Tomasz Nowakowski, Mariusz Skotnicki, Jerzy Zbiegniewski, Niemieckie wojska spadochronowe 1936-1945, Warszawa 1996

B) James Lucas, Pikujące orły. Niemieckie wojska powietrznodesantowe w II wojnie światowej, przeł. Leszek Ehrenfeicht, Warszawa 2002

Obie wymienione pozycje zawierają błędne, a czasem wręcz bałamutne informacje na interesujący nas temat.

2) Opracowania dotyczące walk o Dolny Śląsk i Wrocław w 1945 r. Są to przede wszystkim publikacje Ryszarda Majewskiego:

a) Bitwa o Wrocław styczeń-maj 1945 r. (wyd. 1 – Wrocław 1972, wyd. 2 poprawione i uzupełnione – Wrocław 1975) [książka napisana wspólnie z Teresą Sozańską]

B) Dolny Śląsk 1945. Wyzwolenie (Warszawa – Wrocław 1982)

c) Wrocław – godzina „O” (wyd. 1 – Wrocław 1985, wyd. 2 poprawione i zmienione – Wrocław 2000)

Swoistą „klasyką” jest również książka Karola Joncy i Alfreda Koniecznego Upadek „Festung Breslau” (Wrocław 1963), która mimo upływu ponad 40 lat od jej wydania zawiera wiele aktualnych do dziś ustaleń.

Te publikacje zawierają niekiedy drobne usterki, jeśli chodzi o spadochroniarzy, ich główną wadą jest natomiast to, iż przynoszą o nich stosunkowo niewiele informacji.

Gdy pod koniec 2000 roku postanowiłem poznać dokładnie wszelkie aspekty związane z udziałem spadochroniarzy w walkach o Wrocław, wiedziałem że należy przede wszystkim skontaktować się z żyjącymi jeszcze spadochroniarzami, którzy 55 lat wcześniej walczyli w moim rodzinnym mieście, ponieważ większość niemieckich dokumentów z okresu oblężenia przepadła. Dzięki kilkuletnim wysiłkom udało mi się nawiązać korespondencyjny kontakt z sześcioma z nich, co – biorąc pod uwagę niewielką liczbę spadochroniarzy, którzy przybyli do Wrocławia i fakt upływu ponad 50 lat od tamtych wydarzeń – stanowi wcale niezły wynik.

Dzięki udzielonym przez nich informacjom oraz wspierając się wiadomościami zawartymi w monumentalnej pracy Horsta Gleissa Breslauer Apokalypse 1945 możliwe jest obalenie szeregu mitów o spadochroniarzach, którzy mieli wedle zamierzeń dowództwa twierdzy być „strażą pożarną”, rzucaną w najbardziej zapalne punkty miasta...

1.Liczebność

Większość pozycji polskojęzycznych jest zgodna, że we Wrocławiu znalazły się 2 bataliony spadochroniarzy, liczące w sumie ok. 1000 ludzi. Jednakże w pozycji Nowakowskiego, Skotnickiego i Zbiegniewskiego znajduje się na stronie 185 informacja, z której wynika, iż rzekomo batalionów miało być trzy (choć w innym miejscu tej samej publikacji, na stronie 117, podaną poprawną informację o dwóch). W drukowanej w odcinkach w „Słowie Polskim” na przełomie 2001/2002 r. książce Normana Daviesa i Rogera Moorhouse’a Mikrokosmos pojawiła się natomiast informacja (odcinek 73), że oba bataliony liczyły łącznie 4 tysiące spadochroniarzy (!). Dzięki interwencji autora niniejszego artykułu w wersji książkowej Mikrokosmosu zmieniono tę liczbę na 1000 – gdyż ona właśnie, jak potwierdzają byli spadochroniarze, jest prawdziwa.

2. Numeracja

W tym zakresie panuje straszny bałagan, zresztą nie tylko w publikacjach polskich. Większość autorów jest zgodna co do tego, że oba bataliony pochodziły z 9 Dywizji Spadochronowej (choć znów w publikacji Nowakowskiego, Skotnickiego i Zbiegniewskiego można znaleźć nieprawdziwą informację, że pochodziły z 6 Dywizji Spadochronowej – tym razem błędna informacja jest na stronie 117, a prawdziwa na 185...), jednakże gdy chodzi o numer batalionu i pułku spadochronowego, z którego pochodzili spadochroniarze, mamy do czynienia z istną mozaiką. We wspomnianej wyżej „gazetowej” wersji Mikrokosmosu była mowa o 2 i 3 batalionie 25 pułku spadochronowego (dalej podawane w skrócie II/25 i III/25), zaś w innych publikacjach np. I i III/26 itd. Sprawę komplikuje fakt, że czasem pojawia się także nazwa „II batalion pułku spadochronowego do zadań specjalnych Schacht”. Prawidłowa numeracja obu batalionów (ustalona na podstawie nielicznych dokumentów, m.in. wpisów do Soldbuchów spadochroniarzy) to III batalion 26 pułku spadochronowego oraz II batalion 25 pułku spadochronowego, zwany również spadochronowym pułkiem do zadań specjalnych Schacht – od nazwiska dowódcy tego pułku, majora Gerharda Schachta, uczestnika sławnego ataku na fort Eben-Emael w 1940 r. (Schacht dowodził wówczas w stopniu podporucznika grupą „Beton”, która opanowała most na Kanale Alberta pod Vroenhaven).

3. Lot do twierdzy

O ile autorzy polskojęzycznych publikacji zgadzają się co do tego, że spadochroniarze w drodze do Wrocławia korzystali z lotniczych środków transportu, o tyle co do sposobu lądowania w twierdzy i środków, za pomocą których to nastąpiło, jednomyślność pęka jak mydlana bańka.

Przeważa opinia, że użyto do tego celu samolotów Ju-52. Aby nie komplikować sprawy powiem od razu, iż pogląd ten jest słuszny. Spadochroniarzy zapakowano do „Ciotek Ju” na lotnisku w Jüterbog (na południe od Berlina) i po ok. 275-kilometrowym locie maszyny te lądowały na lotnisku Gądów we Wrocławiu, gdzie spadochroniarze wysiadali z samolotów. Taką wersję potwierdzają relacje wszystkich spadochroniarzy walczących we Wrocławiu. Żaden z nich nie słyszał, by jakikolwiek pododdział spadochroniarzy został przerzucony do Wrocławia w inny niż wyżej opisany sposób. Jednakże u Nowakowskiego, Skotnickiego i Zbiegniewskiego można na stronie 117 przeczytać: „Ostatni niemiecki desant powietrzny w drugiej wojnie światowej wykonany został przez dwa bataliony z 6 Dywizji Strzelców Spadochronowych [powinno być „9 Dywizji ..., patrz uwaga wyżej – przyp. PK]. Oba pododdziały wystartowały z Jüterbor [powinno być „Jüterbog” – przyp. P.K.] 28 lutego 1945 r. i zrzucone zostały pod rosyjskim ogniem do oblężonego Wrocławia”. Autorów w/w pozycji (zajmujących się przez wiele lat historią wojskowości!) ratuje to, że przynajmniej nie wymyślili tej bzdury sami, a zaczerpnęli ją z publikacji Volkmara Kühna (pod tym pseudonimem opublikował tę pozycję Franz Kurowski) pt. Deutsches Fallschirmjäger im Zweiten Weltkrieg (Stuttgart 1974), która to pozycja znajduje się w bibliografii pracy w/w autorów. Wyrazu „zrzucono”, sugerującego desant spadochronowy, użyli także autorzy Mikrokosmosu w „gazetowej” wersji (w książkowym wydaniu błąd ten na wniosek autora niniejszego artykułu usunięto i zastąpiono wyrazem „przerzucono”).

„Ciekawą” teorię nt. sposobu przybycia spadochroniarzy do Wrocławia podał James Lucas. Stwierdził on bowiem, że spadochroniarze przybyli do Wrocławia na pokładzie szybowców (co wcale nie byłoby dziwne, jeśli przypomnimy sobie choćby słynny atak na fort Eben-Emael w 1940 r.), ba, opisał nawet specjalną technikę, przy pomocy której szybowce lądowały (strony 292-293). Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, iż jak już wspomniałem, żaden eks-spadochroniarz biorący udział w walkach o Wrocław tej wersji nie potwierdził. Lucas chwalił się w swej książce, że utrzymuje kontakty z wieloma byłymi spadochroniarzami. Nie wątpię, że tak jest, jednakże z pewnością w owym gronie nie ma żadnego spadochroniarza walczącego we Wrocławiu...

Osobnym zagadnieniem jest to, kiedy spadochroniarze do Wrocławia przybyli. Znów można się natknąć w polskojęzycznych publikacjach na istną mozaikę informacji na ten temat. W rzeczywistości jako pierwszy przybył do Wrocławia III/26 (ze względu na silny ogień przeciwlotniczy Rosjan przerzut rozciągnął się w czasie i trwał od nocy 23/24 II do nocy 25/26 II 1945 r.). II/25 przybył do Wrocławia na przełomie lutego i marca.

4.Straty

Moją „ulubioną” formułką dotyczącą spadochroniarzy walczących we Wrocławiu jest tekst, który można odnaleźć m.in. u Nowakowskiego, Skotnickiego i Zbiegniewskiego (strona 117), głoszący że przerzuceni do Wrocławia spadochroniarze walczyli aż do 6 maja 1945 r., a ci co przeżyli, dostali się do niewoli. Pomijając samą „głębię” i „odkrywczość” tej wypowiedzi, brak tu danych ilu spadochroniarzy poległo, a ilu poszło do niewoli.

Straty spadochroniarzy oceniać można jedynie szacunkowo. Jedyne źródło, na podstawie którego można by poznać liczbę poległych – kartoteka działającego podczas oblężenia Wrocławia w twierdzy oddziału Gräberfürsorge (z której korzystali autorzy Upadku „Festung Breslau”) zaginęła. Stąd próbując ustalić liczbę poległych spadochroniarzy trzeba się z konieczności opierać na informacjach podanych przez byłych uczestników walk o Wrocław. I tak np. dowódca 8.(ciężkiej) kompanii II/25 – porucznik Albrecht Schulze podał w swych wspomnieniach, że w dniu kapitulacji Festung Breslau jego kompania prawie w ogóle nie była plutonem. Choć w liście do autora niniejszego artykułu ów były oficer twierdził, że jego kompania liczyła w tym dniu ok. 100 ludzi, to jednak należy wziąć pod uwagę często wspominany przez weteranów fakt, iż ich szeregi były we Wrocławiu zasilane przez kolejarzy, tramwajarzy itd. – ludzi bez doświadczenia bojowego, pospiesznie szkolonych do walki. Wiadomo zaś, że niedoświadczeni żołnierze giną najszybciej...

Z drugiej strony istotną sprawą jest to, że większość wyeliminowanych z walki stanowili ranni, a tych w realiach Festung Breslau było nadzwyczaj wielu.

Jednakże jeden z byłych żołnierzy 9.kompanii III/26 Rudi Christoph, autor prowadzonego podczas oblężenia pamiętnika, twierdzi że 6 maja 1945 r. z jego kompanii poszli do niewoli wszyscy, którzy przeżyli oblężenie – było ich 40...

Jeśli chodzi o rannych, to było ich bardzo wielu ze względu na wspomnianą specyfikę walk w mieście. Swoistym rekordzistą był Hans-Jürgen Migenda, który podczas walk we Wrocławiu był ranny aż trzykrotnie! Za pierwszym razem było to draśnięcie, za drugim konieczna była interwencja lekarza i pobyt w lazarecie, trzeciej rany omal nie przypłacił on życiem...

5.Sprawa dowódcy III/26

Niewiele osób wie, że kapitan Herbert Trotz, wymieniany w publikacjach dotyczących walk o Wrocław jako dowódca III/26, nie pełnił tej funkcji od momentu przylotu do miasta. Początkowo Trotz był dowódcą 10.kompanii w tym batalionie, samym zaś batalionem dowodził major Hans-Heinrich Hacker. Dlaczego nastąpiła zmiana na stanowisku dowódcy to temat na osobną opowieść...

6.Brak przygotowania spadochroniarzy do walk w mieście?

W książce Upadek „Festung Breslau” autorzy, powołując się na książkę ostatnich komendantów twierdzy – Hansa von Ahlfena i Hermanna Niehoffa – So kämpfte Breslau, piszą na stronie 81: „Do miasta został mianowicie przerzucony drogą powietrzną 1 batalion 26 pułku spadochroniarzy pod dowództwem kapitana Trotza, który okazał się jednak mało przydatny do walk ulicznych i wymagał odpowiedniego przeszkolenia”.

Wspomniany batalion (błędnie określony jako I/26, lecz autorzy Upadku „Festung Breslau” podali go za w/w eks-komendantami twierdzy, zamieszczając na końcu książki w O. de B. garnizonu Wrocławia prawidłowo „III/26”), w przeciwieństwie do II/25, składał się praktycznie z samych „żółtodziobów”, z których wielu chrzest bojowy przeszło dopiero w styczniu 1945 r. podczas walk na Pomorzu Zachodnim i po raz pierwszy we Wrocławiu zetknęli się oni ze specyfiką walk w dużym mieście. Niemniej już 24 lutego o godzinie 6 rano (a więc de facto tuż po opuszczeniu maszyn) ta część spadochroniarzy, która przybyła do Wrocławia w pierwszej turze, wzięła udział w walce. Spadochroniarze przeprowadzili kontratak z Nowego Dworu, którego celem było wyparcie Rosjan z ich pozycji na Kuźnikach. Już wkrótce III/26 brał udział w walkach w południowej części Wrocławia w rejonie obecnej ulicy Powstańców Śląskich, gdzie wszedł do akcji także II/25. Trudno przeto mówić o konieczności doszkalania spadochroniarzy, co łączyłoby się z czasowym wstrzymaniem ich użycia do walki.

Mam nadzieję, że zaprezentowane wyżej ustalenia autora niniejszego artykułu przyczynią się do „wyprostowania” obrazu walk spadochroniarzy we Wrocławiu w 1945 r. Jednocześnie pragnę zachęcić wszystkich czytelników do krytycznego spoglądania na wszelkie publikacje dotyczące historii. Kilka lat temu nie uwierzyłem, że niemieccy spadochroniarze skakali na spadochronach nad Wrocławiem i tak zaczęła się moja przygoda z tym tematem...

Na koniec zestawienie pododdziałów spadochroniarzy biorących udział w walkach o Wrocław w 1945 r. z nazwiskami ich dowódców:

1) II/25 – dca kapitan Walter Skau (po zranieniu zastąpiony przez swego adiutanta – kapitana Josefa Seitza)

a) pluton łączności – dca podporucznik Wolfgang Junghans

B) płatnik – straszy płatnik Krüger

c) lekarz – dr Winfried Seipp

d) 5.kompania – dca porucznik Theo Bickel

e) 6.kompania – dca porucznik Erwin Hoffmann

f) 8 (ciężka) kompania – dca porucznik Albrecht Schulze

2) III/26 – dca major Hans-Heinrich Hacker (następnie kapitan Herbert Trotz)

a) 9.kompania – dca kapitan Hoffmann, następnie Neumann, potem porucznik Reinhard Paffrath

B) 10.kompania – dca kapitan Herbert Trotz (brak danych, kto objął dowództwo po nim)

c) 11.kompania – dca kapitan Haase, po jego zranieniu (od 3.03.1945) – podporucznik Simmang (poległ 10.04.1945), od 11.04 sierżant Peter (poległ 23.04.1945), brak danych, kto był ostatnim dowódcą tej kompanii

d) 12.kompania – porucznik Walter Schefczik (kompania utworzona dopiero we Wrocławiu!)

Bibliografia (poza wymienionymi w tekście publikacjami):

* korespondencja z byłymi spadochroniarzami – uczestnikami walk o Wrocław:

- Wolfgang Junghans

- Erwin Kreidemann

- Hans-Jürgen Migenda

- Roman Schäfer

- Albrecht Schulze

- Günter Weiss

* Gleiss Horst G.W. Breslauer Apokalypse 1945 (Band 2-5 i 9), Wedel 1986-1997

TEKST NR 2: OSTATNIA AKCJA NIEMIECKICH SPADOCHRONIARZY W DRUGIEJ WOJNIE ŚWIATOWEJ [redakcja zmieniła tytuł na: "Zielone diabły" nad Wrocławiem, ale mój mi się bardziej podoba :mrgreen: ]

W „Odkrywcy” z listopada 2005 r., nr 11 (82), s. 31-33 opublikowałem artykuł pt. „Niemieccy spadochroniarze w walkach o Wrocław w 1945 r. – mity i fakty”. Tak jak napisałem we wstępie do niego, nie miał on na celu ukazania wkładu osławionych Fallschirmjäger w obronę Festung Breslau, lecz sprostowanie błędnych informacji, jakie pojawiają się w literaturze dotyczącej walk o Wrocław w 1945 r. oraz w publikacjach nt. niemieckich spadochroniarzy w latach II wojny światowej. Niniejszy artykuł w pewnym stopniu powinien zaspokoić ciekawość tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o tym, w jaki sposób 2 bataliony niemieckich spadochroniarzy trafiły do Wrocławia, gdzie spadochroniarze walczyli, jakie były ich losy w oblężonym mieście itp. Piszę „w pewnym stopniu”, gdyż wyczerpujące ukazanie historii „ostatniej akcji niemieckich spadochroniarzy w drugiej wojnie światowej” (bardzo modne w literaturze przedmiotu określenie walk spadochroniarzy w obronie Wrocławia w 1945 r.) nie jest możliwe na jedynie kilku stronach, zdecydowałem się zatem ukazać tylko pewne epizody, starając się najczęściej jak to możliwe oddawać głos samym byłym spadochroniarzom. Niech ich wspomnienia przybliżą czytającym ten artykuł wydarzenia z ostatnich miesięcy najstraszliwszej wojny w dziejach ludzkości...

1. Z Pomorza do Wrocławia

Pierwsze pytanie, które nasunęło mi się niegdyś po lekturze fragmentu dotyczącego przerzucenia niemieckich spadochroniarzy do Festung Breslau, brzmiało: „Jak w ogóle doszło do tego, że ok. 1000 spadochroniarzy trafiło do Wrocławia?”.

Spadochroniarze niemieccy byli niewątpliwie jedną z najbardziej elitarnych formacji armii niemieckiej. Znakomicie wyszkoleni, o wysokim morale, zdyscyplinowani i bitni Fallschirmjäger zasłynęli podczas drugiej wojny światowej po raz pierwszy w maju 1940 r. gdy opanowali „niezdobyty” belgijski fort Eben-Emael. Rok później uczestniczyli w wielkiej operacji, której celem było zajęcie Krety. Wyspa ta omal nie stała się grobem całej dywizji FJ. „Pyrrusowe zwycięstwo” spadochroniarzy, jak niekiedy historycy określają bitwę o Kretę, spowodowało, iż była to ostatnia niemiecka operacja powietrznodesantowa w wielkim stylu. Choć ostatni taktyczny desant spadochronowy Niemcy zrzucili 17 grudnia 1944 r. w Ardenach, to jednak od czasu Krety spadochroniarzy używano głównie jako piechoty, która potrafiła dokonać tego, czego nie byli w stanie dokonać „zwykli” piechurzy.

Trafiali oni zatem w te miejsca na froncie, gdzie było „gorąco”. Szczególną sławą okryli się żołnierze 1 Dywizji Spadochronowej, broniący kilka miesięcy w 1944 r. miasta Cassino i rejonu Monte Cassino we Włoszech. Przyszło im wówczas walczyć z polskimi żołnierzami 2 Korpusu gen. Andersa (polska historiografia chętnie pisze o „zdobyciu Monte Cassino” przez Polaków, niemiecka zaś określa to jako „zajęcie opuszczonych uprzednio pozycji” – obie strony mają swoje racje, nie jest jednak moją rolą w tym miejscu rozstrzyganie tego sporu). Bojowe sukcesy Fallschirmjäger sprawiły, że wkrótce powszechnie uważano, iż nie ma takiego zadania, którego „zielone diabły” (jak ich zaczęto nazywać) nie potrafiłyby wykonać. „Strzelcy spadochronowi potrafią wszystko” – tak głosił podpis pod fotografią na okładce polskojęzycznej edycji niemieckiego czasopisma „Signal” (nr 1 z 1945 r.).

Wieści o wyczynach niemieckich spadochroniarzy, rozgłaszane przez niemiecką propagandę, docierały także do uszu gauleitera NSDAP Dolnego Śląska – Karla Hankego. Był on odpowiedzialny – jako cywilny komisarz obrony Rzeszy – za obronę Wrocławia. O jego wielkich wpływach najlepiej świadczy fakt, iż na jego wniosek zmieniono dwóch wojskowych komendantów twierdzy (!). Hanke „wsławił się” rozpętaniem terroru wewnątrz „twierdzy”, walką z tzw. „defetystami” i drakońskimi rozporządzeniami (zobacz: P. Kukurowski, Zaginiony gauleiter, „Odkrywca” nr 4(75)/2005, s. 26-27).

Zamierzał on uczynić z odciętego od świata od 16 lutego 1945 r. Wrocławia „nadodrzańskie Cassino”. Do tego potrzebni byli spadochroniarze! Wskutek zabiegów i wykorzystania własnych wpływów w otoczeniu führera Hanke otrzymał drogą radiową obietnicę, że dostanie 2 bataliony Fallschirmjäger. Zostały one oddelegowane z 9 Dywizji Spadochronowej, walczącej w styczniu i lutym 1945 r. na Pomorzu Zachodnim. Bataliony te brały udział w walkach w rejonie Schwedt nad Odrą (III batalion 26 pułku spadochronowego) oraz w rejonie Kalisz Pomorski-Drawsko Pomorskie (II batalion 25 pułku spadochronowego, który to pułk określa się również mianem „Pułk do zadań specjalnych Schacht”). 25-letni wówczas porucznik Albrecht Schulze, dowódca 8.(ciężkiej) kompanii II/FJR 25 wspominał po 7 latach na łamach czasopisma „Der Deutsche Fallschirmjäger” tamte wydarzenia następująco: „Nasz batalion zostaje nocą potajemnie wysłany z obszaru głównej linii obrony. Pociąg powoli toczy się na południe. Nikt nie wie, dokąd jedziemy. Krążą różne pogłoski. Przejeżdżamy przez Szczecin, przez Berlin. Ludzie, jak za czasów pokoju, stoją na przystankach S-Bahnów. [...] Nasi żołnierze machali wszystkim, i młodzi i starzy odpowiadali im tym samym. A potem Berlin został już za nami.

W porannych godzinach 28 lutego pociąg nagle zatrzymał się w Jüterbog. [...] Już w drodze usłyszałem to słowo: Wrocław. Teraz mówi do mnie sam dowódca batalionu: Lecimy do oblężonego Wrocławia! Miasto otoczone od 14 dni przez Iwana powinno z naszą pomocą od środka rozsadzić oblężeniowy pierścień, kiedy generał Schörner ruszy z odsieczą”.

Z lotniska Jüterbog spadochroniarze do Wrocławia mieli się dostać na pokładach transportowych samolotów Junkers Ju-52, zwanych „Tante Ju” („Ciotka Ju”). Punktem docelowym było lotnisko na Gądowie we Wrocławiu - przed wojną cywilne, lecz podczas oblężenia wykorzystywane przez wojsko ze względu na utratę wojskowego lotniska Strachowice (lotnisko strachowickie funkcjonuje dziś jako Port Lotniczy Wrocław-Strachowice, na terenie zaś lotniska gądowskiego powstało po wojnie osiedle mieszkaniowe). Dotarcie do Wrocławia nie było jednak sprawą prostą, bowiem ze znaczenia mostu powietrznego dla walczącego miasta zdawali sobie także sprawę oblegający je Rosjanie. Oddajmy ponownie głos porucznikowi Schulze: „Powoli rozgrzewają się silniki, koła zaczynają toczyć się po pasie startowym. Ziemia za oknem coraz szybciej zaczyna się przesuwać. Wreszcie wznosimy się. Z załogą jest nas 24 mężczyzn. Mocno ściśnięci oddajemy się z bijącym sercem swoim myślom. W twarze moich ludzi wczytuję się jak w książkę. Jednocześnie doświadczeni spadochroniarze, którzy przeżyli już Kretę, Rosję, jednym słowem- żołnierskie niebo i piekło, rozmarzeni wpatrują się przed siebie. Ale czynią to jakby nic nie mogło już nimi wstrząsnąć. Żeby tylko nie zmięknąć! Ich postawa ma być przykładem dla młodych. Młodziutki łącznik robi takie rozmarzone oczy, jakby miał zobaczyć zaraz coś nadzwyczaj pięknego, czego jeszcze nigdy dotąd nie widział. Inny z kolei po prostu sobie pogwizduje. Ze względu na hałas silników nie mogę go usłyszeć, ale widzę to po ruchu jego warg.

Jak w doniczce siedzi na kolanach w moim stalowym hełmie mój jamnik Strupp. Zbudzony ze snu patrzy na mnie swoimi wielkimi oczami. On tak mało rozumie. Rzut oka na zegarek. Niedługo już musi ukazać się Wrocław. Tam - daleko przed nami migocze ogień. Błyszczy płomień wylotowy. Wrocław! Stożki światła rozbłyskują się na niebie. FLAK [artyleria przeciwlotnicza – przyp. P.K.] nas szuka. Mocno trzymam kciuki. Jesteśmy wybici ze snu. Ja drżę. Na ułamek sekundy robi się jasno jak w dzień- musnął nas reflektor. Poklepuje Ju jak konia wyścigowego: Trzymaj się! O znowu, ta oślepiająca jasność. Robi się coraz jaśniej. Patrzę na dół i liczę 2, 7, 18 reflektorów. Podstępnie migocze niebieskawe światło. Wspaniały fajerwerk, myślę, i spoglądam za smugą z pocisku, która znika gdzieś ponad nami. Lekki rosyjski FLAK. Widzę wszystko. Powoli pojawiają się pociski. Chciałoby się prawie cieszyć tymi obrazami, ale to przecież jest nic innego jak defilująca przed nami śmierć. Czuję, jak pełni trwogi i oczekiwania wpatrują się moi ludzie. Bez spadochronów wisimy w starym ociężałym Ju w największym ogniu jak swoista tarcza strzelnicza. Przecież nikt nie spudłuje! Jestem ludziom coś winny i próbuję się śmiać. Wydobywam jednak z siebie tylko okropny rzęch. Ale wygląda na to, że się uspokaja. Nasze spojrzenia znowu kierują się na dół. Reflektory świecą uporczywie tak, że można by czytać gazetę. Na dole widzę 4 jednakowe błyski ognia, tam jeszcze raz, tam także. Ciężka artyleria przeciwlotnicza? Rosjanie strzelają diabelnie dobrze. Prawie na naszej wysokości wybuchają w niejakim oddaleniu pociski. Są jeszcze daleko! Ale te uderzenia ogniem niebezpiecznie się zbliżają. Stukot, grzmot i już ogniki hulają po blaszanym dachu. Serce zastyga nam w bezruchu. Maszyna zaczyna zlatywać na dół. W oknach nie jest już jasno. Przez otwory wlotowe przenikają jedynie promienie reflektorów. Przerażająco śmierdzi prochem, benzyną. Z przebitego baku z benzyną prosto w twarz tryska nam paliwo. Czy to już koniec? Jeszcze nie wiem jak inni. Krótkotrwałe spojrzenie na ludzi. Wszyscy żyją. Dzięki Bogu! Zaraz nad dachami miasta pilot jednak znów złapał niezły młynek. Ale kieruje się ku wylotowi z Wrocławia. Nie wolno nam wylądować, ponieważ w tym przypadku posłużylibyśmy lecącej za nami maszynie za pas startowy. Dwukrotnie jeszcze musimy stawić czoła artylerii przeciwlotniczej. Dwukrotnie na małej wysokości musimy wymknąć się bacznie śledzącym nas oczom! Prawy silnik zgasł. Lotki odmówiły posłuszeństwa. I ta cholerna benzyna! Dostaję od tego mdłości. To znowu HKL [Hauptkampflinie – dosłownie „główna linia walki” - linia frontu]. Karabiny maszynowe raczą cienką blachę Ju niewyobrażalnie dużą serią. Strzały wpadają przez podłogę i wypadają przez sufit. Jeden ze strzałów odrywa moją kaburę od pasa. Wykwaterowuję mojego jamnika i nakładam sobie na głowę hełm.

Stopniowo robi się coraz ciszej. Podlatujemy do Ślęży, porośniętej lasem góry między Świdnicą a Wrocławiem. Lekko wibrując, lewe skrzydło dotyka wierzchołka drzewa. Włosy jeżą mi się na głowie. Już widzę nas jako spadającą w las płonącą pochodnię. Ale z tego też wychodzimy cało. Żeby tylko przelecieć też drugą HKL.

Podczas lądowania w Świdnicy już nas oczekują. Dowódca i inni już tu są. Im nie poszło wiele lepiej od nas. Tylko połowie batalionu udało się dokonać wlotu. Zanim się zamelduję, szukam otworu wlotowego. W prawym baku między silnikiem a kabiną znajduję dziurę, ok. 80 cm średnicy.”

Inne przygody spotkały grupę spadochroniarzy, w której znajdował się Günter Weiss z plutonu łączności II/FJR 25. „Pierwszy nalot naszym Ju 52 (początek marca) był po prostu nieprawdopodobny. Nasz pilot zabłądził. Lecieliśmy, lecieliśmy, leżeliśmy na podłodze i spaliśmy. Nagle ostry ogień artylerii przeciwlotniczej – byliśmy nad Grudziądzem [!!!]. Kiedy zaświtał poranek, znaleźliśmy się na bałtyckim wybrzeżu. Wylądowaliśmy na rezerwie na lotnisku w Rangsdorf obok Berlina. Natankowanie i z powrotem do Jüteborga. Znowu nocny start i ponowny lot do Wrocławia. Ostre ostrzeliwanie artylerii przeciwlotniczej i reflektory dosięgły nas. Silnik wysiadł – przymusowe lądowanie w Świdnicy. Tu zostaliśmy 3 dni.

Bardzo niewielu spadochroniarzy mogło powtórzyć słowa Artura Ottingera: „Miałem szczęście móc lądować przy pierwszym przylocie do Wrocławia na lotnisku Gądów”. Wielu oczekiwało w Świdnicy na lotnisku na samolot, który ponownie spróbuje dotrzeć do Wrocławia. Porucznik Schulze napisał o drugim locie do Wrocławia: „Wznosimy się nad Świdnicę i bierzemy kurs na Wrocław. Czy się nam powiedzie? Trochę jestem nerwowy. Pierwsze podejście czuję jeszcze w kościach. Pokorni, oddani Bogu mężczyźni siedzą tam. Oni też są bardzo zdenerwowani i rozemocjonowani.

Pożary wskazują nam drogę. Zestrzelenia, ogień. Dosięgają nas pajęcze odnogi reflektorów. Serce przestaje mi bić, kiedy znowu w pełnym świetle stajemy się idealnym celem.[...] Znowu w oknach widać rozpryskujące się pociski. Ale nagle robi się całkiem ciemno. Tylko jakaś chmura pod nami odbija światło. Hamujemy i dajemy nura w noc! To nas ratuje. Dzięki chmurce uciekliśmy Rosjanom z pola widzenia. Jak opętany świeci teraz reflektorem po niebie próbując nas jeszcze znaleźć, ale my podchodzimy już do lądowania na Gądowie. Kiedy maszyna wyhamowuje, kolejne pociski roztrzaskują się na placu. Rosjanie stoją niedaleko tego miejsca. Maszyna się zatrzymuje. Ostrożnie otwieram drzwi. Dookoła nas słychać tylko huki i wystrzały.[...] Uwolnieni mężczyźni, z pełnym rynsztunkiem wyskakują i gnają przez ogień do okopów dowództwa. Jesteśmy we Wrocławiu.”

Ze względu na silny ogień przeciwlotniczy przerzut obu batalionów rozciągnął się w czasie: III/ FJR 26 był przerzucany od 23 do 26 lutego, zaś II/ FJR 25 od końca lutego do pierwszych dni marca 1945 r.

2. Pierwsze zadanie

Pierwszy rzut spadochroniarzy dotarł do Wrocławia w nocy z 23 na 24 lutego 1945 r. Wśród nich znajdował się m.in. porucznik Reinhard Paffrath, który po niemal 40 latach od tamtych wydarzeń tak opisał pierwsze zadania postawione spadochroniarzom we Wrocławiu: „24 lutego o godzinie 6 rano, gdy świtało, ustawiliśmy się do ataku. Bez właściwego rozpoznania i naprowadzenia na cel dowódców plutonów i podoficerów. Zadaniem dla batalionu było wyrzucenie Rosjan z wysokiego na 6 metrów i wyżej nasypu linii kolejowej. Ten ciągnął się wielkim łukiem na zachód od Nowego Dworu, następnie na południowy-wschód [...]”.

3. Ulica Powstańców Śląskich

W opisanym wyżej ataku wzięła udział jedynie niewielka część z 1000 spadochroniarzy, którzy trafili do Wrocławia. Po raz pierwszy całe pododdziały

obu batalionów użyto w walkach w rejonie obecnej ulicy Powstańców Śląskich w południowej części miasta, w pierwszej połowie marca 1945 r. Artur Ottinger wspomina: „Straße der SA [taką nazwę nosiła wówczas ul. Powstańców Śląskich] była ważną ulicą i wówczas była broniona przez piechotę i Volkssturm. Rosjanie zauważyli, że mają [tam] szansę na przesunięcie się do przodu, tak więc do ratowania tych pozycji została wyznaczona nasza jednostka spadochroniarzy. Byliśmy uzupełniani przez tramwajarzy, kolejarzy itd. Ci ludzie dawali z siebie wszystko, ale ich niedoświadczenie było przyczyną wysokich strat u nas – w tej morderczej walce w domach. To była walka, której nie przeżyłem dotąd w czasie wojny. W dzień przejść na drugą stronę [ulicy] było totalnym samobójstwem. Nie odważano się zabezpieczać swojego MPi [Maschinenpistole – pistolet maszynowy] – tak szybko niekiedy [wszystko] się działo. [...] W nocy Rosjanie wykopali w poprzek ulicy „okop”. Zmieszani patrzyliśmy na to – teraz nadszedł czas na najwyższy stopień alarmowy. I szybko stwierdziliśmy w piwnicy po naszej stronie obecność kilku Rosjan, nie poddali się za żadne skarby świata. Zagrzmiały granaty – nic do roboty. Byli w martwym polu albo tak - nie mogliśmy im zaszkodzić. Oni nam również nic. W pobliżu był niemiecki żołnierz z miotaczem płomieni, który sobie przynieśliśmy. Rosjanie zginęli rzeczywiście „śmiercią bohaterską”...

Podczas walk w południowej części Wrocławia spadochroniarze zetknęli się po raz pierwszy z młodocianymi żołnierzami wrocławskiego Hitlerjugend, z których stworzono 2 bataliony. Mieli oni po 12-17 lat. Porucznik Schulze tak wspomina tamto spotkanie: „Obeznani z terenem żołnierze prowadzą nas w nowe miejsca leżące przy Augustastrasse [dziś są to trzy ulice: Szczęśliwa, Radosna i Pabianicka] aż do ulicy Powstańców Śląskich. Towarzyszy nam młody chłopak. „Ile masz lat?” – „Czternaście”. – „Która jednostka?” – „Regt. [Regiment – pułk] Hitlerjugend.” Krótkie odpowiedzi. A spod promiennego hełmu błyszczą bezwzględne oczy. „14 lat”, mówię do mojego dowódcy. Przypatrujemy się chłopcu. Ale on zachowuje kamienną twarz nieskrzywioną żadną miną. Nie daje się też zmylić moździerzem. Idzie na sam przód kompanii. Wy, chłopcy, którzy pomagaliście wtedy bronić swego rodzinnego miasta, my - starzy wyjadacze zachowujący wobec was nieskończony szacunek.. Wy należycie do tych nielicznych, którzy jeszcze wtedy się zasłużyli. Ale ja biję się z myślami, a moje ciche pytania pozostają bez odpowiedzi. Co myślą sobie bowiem ci, którzy dzieciom walczyć pozwalają?”.

Walki w tym wówczas gęsto zabudowanym rejonie Wrocławia (obecna jego zabudowa pochodzi w większości z okresu powojennego i jest w stosunku do przedwojennej znacznie „rozrzedzona”) porucznik Schulze opisuje w następujący sposób: „Kompanie strzelców odzyskały znowu HKL. Gorąca walka. Tak, gorąca, bo wszędzie się pali. Miotacze ognia... I znowu zaczyna się zabawa w kotka i myszkę. Dom stoi w płomieniach. Z powrotem z HKL, ponieważ nikt nie może się utrzymać, nawet Iwan. Niemcy i Rosjanie stoją na czatach, kto będzie pierwszy, kto wtargnie do przypominającej piec płonącej piwnicy. „Woda!” Jest marzec i jeszcze leży śnieg. Nie szkodzi. Rzeczy są polewane wodą. A potem znowu do piwnicy. Po chwili rzeczy są znowu suche. „Woda, woda!” Ściany są białe, wypalone, powietrze jest jakby duszącym dymem. Ale rzecz najważniejsza, jesteśmy w środku, w piwnicy. I tak dzień w dzień.”

Najkrótszym i najdobitniejszym podsumowaniem walk spadochroniarzy w tej części miasta są słowa Artura Ottingera: „Ulica Powstańców Śląskich nie została zdobyta za naszych czasów, ale musieliśmy być stamtąd wycofani ze względu na wysokie straty. Tam nie było miejsca na żaden pardon, tam można było tylko przeżyć albo zginąć z MPi w ręce”.

4. Walki o Infanterie-Werk 41

W latach 1890-1914 r. Niemcy uczynili z Wrocławia lekką twierdzę typu pierścieniowego, zdolną odeprzeć rajdy nieprzyjacielskiej kawalerii oraz ataki piechoty pozbawionej ciężkiej artylerii oblężniczej. Podczas I wojny światowej walki toczyły się z dala od miasta, zatem umocnienia nie przeszły chrztu bojowego. Po 1918 r. Wrocław utracił status twierdzy, co było związane z demilitaryzacją Niemiec (skutek postanowień traktatu wersalskiego). Gdy w 1944 r. ogłoszono go ponownie twierdzą, na potrzeby obrońców starano się wykorzystać także stare fortyfikacje. Jednym z takich obiektów był „fort-punkt oporu piechoty” („Infanterie-Stützpunkt”) na Poświętnym (północna część Wrocławia) przy obecnej ulicy Melioranckiej. Otrzymał on wówczas oznaczenie „Infanterie-Werk 41”. W pierwszej połowie marca 1945 r. jego niemiecka załoga, składająca się z kompanii grenadierów, została odcięta (okrążona) przez Rosjan. Zabarykadowani wewnątrz „Werku” obrońcy wezwali przez radio pomocy i oczekiwali na odsiecz. Niemieckie dowództwo postanowiło odblokować ten ważny obiekt i do tego celu wyznaczono spadochroniarzy z III batalionu FJR 26.

Walki o Infanterie-Werk 41 opisano jeszcze podczas oblężenia Wrocławia w ukazującej się w mieście „Gazecie Frontowej Twierdzy Wrocław”. W numerze 81 z 26 marca 1945 r. reporter wojenny Richard Frick relacjonował m.in.: „siódmego dnia walki pod dowództwem dowodzącego pododdziałami spadochronowymi Festung Breslau rozpoczęło się przeciwnatarcie, które miało za zadanie odzyskanie Infanterie-Werk i ostateczne odtworzenie niemieckiej zasadniczej rubieży obronnej. Krótkie, lecz zmasowane uderzenie ogniowe na okopanych w rejonie Infanterie-Werk Sowietów rozpoczęło to przedsięwzięcie. Następnie z prawej strony ruszyły pododdziały podporządkowane spadochronowej grupie bojowej. Dowódca zbudował swój plan po szczegółowych przemyśleniach na momencie zaskoczenia. A mianowicie, podczas gdy nacierające siły niemieckie ściągały na siebie uwagę bolszewików, spadochroniarze, którzy mieli wykonać główne uderzenie, czekali na odpowiedni moment w ukryciu oddaleni tylko 30 m od gniazda, aby jednym skokiem zaatakować Infanterie-Werk z lewej strony. Ze śmiertelną siłą ogniową swoich karabinów szturmowych przeskoczyli wczesnym świtem do zagajnika i zdobyli przewagę nad Sowietami, zanim udało się im stworzyć skoncentrowaną obronę i użyć zamontowanych już ciężkich miotaczy ognia.

Każda grupa uderzeniowa spadochroniarzy miała swoje dokładnie określone zadanie, tak że gniazdo udało się odbić w walce wręcz z trzech stron jednocześnie. [...] Bolszewicy stawiali zaciekły opór, zwłaszcza że sami tej samej nocy [...] przygotowywali cały batalion do ataku. Na tym w całości liczącym tylko 30 x 30 m placu było to krwawe żniwo, gdzie bolszewicy poza 82 szt. broni maszynowej, 12 zamontowanymi miotaczami ognia, 10 000 szt. amunicji strzeleckiej stracili ponad 200 zabitych i dużą ilość różnorakich materiałów. Straszne działanie zmasowanego ognia niemieckiej artylerii było widać nie tylko przez rozszarpane wątroby bolszewików, którzy padli jego ofiarą, lecz bardziej jeszcze z obrazu całego terenu, a szczególnie połamanych i powalonych wokół Infanterie-Werk drzew.

Z nie wzruszonym zdecydowaniem spadochroniarze wraz z nacierającymi towarzyszami z innych batalionów kontynuują kontratak, aż jeszcze tego samego dnia odtworzona została w większej części zasadnicza rubież obrony przed gniazdem. Ta część akcji wcale nie była łatwiejsza, gdyż trzeba było pokonać płaską jak stół wolną przestrzeń, która z wielu stron była silnie ostrzeliwana przez przeciwnika.

Najgorsze było oddziaływanie czołgów nieprzyjaciela, które początkowo uniemożliwiały nam odbicie ostatniego odcinka okopów. Dopiero następnego ranka po nowym ataku grupy uderzeniowej udało się w pełni odtworzyć poprzednie położenie. Od tej chwili stara rubież obrony wraz z umocnieniami na północy Wrocławia znalazła się ponownie w naszych rękach.

Dowódca spadochroniarzy, wysoki, jasnowłosy major gdzieś z Meklemburgii, [chodzi o mjr. Hansa-Hainricha Hackera, dowódcę III batalionu FJR 26] powiedział o tej akcji: Że odbijemy północny filar naszej twierdzy, było mi wiadome. Ale z jaką siłą będą szturmować i fanatycznie jak tygrysy rzucą moi spadochroniarze się odważnie na bolszewików, sam bym nigdy nie przypuszczał i to powoduje, że z moich chłopaków jestem jeszcze bardziej dumny!”.

Oczywiście powyższy fragment ma wydźwięk propagandowy i niekoniecznie wszystkie zawarte tam dane są prawdziwe (choćby straty Rosjan czy wyliczona zdobycz), co nie dziwi – autor nieco podkoloryzował rzeczywistość, gdyż jednym z celów tego typu tekstów było utrzymanie (a może nawet podniesienie?) morale przebywających w twierdzy żołnierzy oraz całkiem sporej (ok. 150 tysięcy) grupy cywili poprzez ukazanie im, jak to dzielni spadochroniarze gromią Rosjan...

Z perspektywy szeregowego uczestnika ataku na Infanterie-Werk 41 sprawa wygląda zupełnie inaczej. Hans-Jürgen Migenda, w 1945 r. służący w 9. kompanii III/FJR 26 tak wspomina wydarzenia tamtego marcowego dnia:

„Wczesnym rankiem z pobliskiego klasztoru [bonifratrów, przy obecnej ul. Poświęckiej; obecnie mieści się w tym budynku hospicjum] rozpoczął się atak przy wsparciu artylerii. Ponieważ było to o świcie i wszystko pogrążone było jeszcze w mroku, szło nam to trochę bezładnie. Ja sam potknąłem się o niewidoczny drut, poleciałem do przodu, a karabin wypadł mi z ręki. Kiedy przede mną wynurzyło się 5 cieni Rosjan, byłem przez chwilę bezbronny. Na szczęście za mną szło paru ludzi, karabin maszynowy szczeknął i trafił prosto w Rosjan. Dwóch lub trzech natychmiast się przewróciło, reszta zniknęła we mgle w błyskawicznym tempie.” Udział w ataku zakończył się dla Migendy 8 ranami w plecy, lewą nogę i pośladki. Ranny spadochroniarz trafił do lazaretu mieszczącego się w tzw. „bunkrze” na obecnym placu Strzegomskim. Potem dowiedział się czegoś o drucie, o który się potknął w czasie ataku: „w Werku 41 dobrze napiętymi i zamaskowanymi drutami połączone były miotacze ognia, które na nasze szczęście odmówiły posłuszeństwa; w przeciwnym razie zmiotłyby i mnie za jednym zamachem!”.

5. Walki o lotnisko na Gądowie, Zakład dla Niewidomych i zajezdnię tramwajową przy ul. Legnickiej

Lotnisko na Gądowie odgrywało, jak już było wspomniane, ogromną rolę dla oblężonego Wrocławia. Było ono niemal nieustannie bombardowane z powietrza i ostrzeliwane przez artylerię (a po zbliżeniu się doń Rosjan – także z broni ręcznej!). Niemcy korzystali z niego tylko w nocy. Na początku kwietnia teren lotniska obsadzały 3 kompanie z III/FJR 26. Nie jest prawdziwą informacja, jakoby lotniska broniły oba bataliony spadochroniarzy (II/FJR 25 znajdował się wówczas w rejonie ul. Grabiszyńskiej, który to fakt zgodnie potwierdzają relacje weteranów tej jednostki) i że rzekomo zostało ono zdobyte przez Rosjan już 1 kwietnia 1945 r. Zapis z pamiętnika spadochroniarza 9. kompanii III/FJR 26 – Rudiego Christopha, który dokonywał w nim wpisów na bieżąco podczas oblężenia miasta, wyraźnie informuje, że 5 kwietnia 1945 r. na okopanych na skraju lotniska spadochroniarzy ruszyło 15 rosyjskich czołgów. Atak ten kompletnie zaskoczył obrońców, którzy na dodatek – wedle słów Christopha – nie mogli tych czołgów zatrzymać (brak broni przeciwpancernej – np. Panzerfaustów?). Nastąpiło coś, co możemy określić słowami „Ratuj się, kto może!”. Kompanie spadochroniarzy w końcu zebrały się spory kawałek od lotniska. „Przedstawiały one – pisał Christoph – smutny widok. Wielu towarzyszy broni poległo lub było rannych, bardzo wielu jednakże zaginęło.” Wkrótce potem część spadochroniarzy dołączyła do obrońców Zakładu dla Niewidomych przy Kniestraße (obecny Zakład Rehabilitacji Zawodowej Inwalidów przy ul. Wejherowskiej). W toku walk o ten budynek wykonano znane zdjęcie, przedstawiające dwóch spadochroniarzy i volkssturmistę z batalionu Hitlerjugend.

Po zdobyciu Zakładu dla Niewidomych przez Rosjan walki przeniosły się do sąsiadującej z tym obiektem zajezdni tramwajowej przy ul. Legnickiej. Tam, w północnym wyjściu zajezdni, kolejny raz został ranny Hans-Jürgen Migenda, który dopiero co wrócił do zdrowia po zranieniu podczas marcowych walk o Infanterie-Werk 41. Wspomina on tak: „Wskutek ostrego ostrzału z granatnika (w tym Rosjanie byli mistrzami!) trafiony został w serce znajdujący się obok mnie 18-letni żołnierz, który upadł bez życia na ziemię. Nie można było go już uratować. Niedługo potem zostałem zraniony [wskutek tego ostrzału] w lewą nogę i jeszcze w dwa inne miejsca.” W ten sposób Migenda zakończył swój szlak bojowy, bowiem rany uniemożliwiły mu powrót do linii do końca oblężenia. O tym, jak były one poważne, niech najlepiej świadczy fakt, że w lipcu 1945 r. został zwolniony przez Rosjan z niewoli jako inwalida(!).

Spadochroniarze walczyli jeszcze w wielu innych miejscach we Wrocławiu, m.in. w rejonie wspomnianej już ul. Grabiszyńskiej, w zakładach Linke-Hoffmann (po wojnie: PA-FA-WAG) oraz w okolicach obecnego placu Strzegomskiego.

6 maja 1945 r. Festung Breslau skapitulowała. Spadochroniarze, którzy przeżyli piekło walk o Wrocław, trafili do obozu jenieckiego w podwrocławskich Miłoszycach, a stamtąd dalej na wschód. Nie wszystkim dane było powrócić po latach z niewoli. Porucznik Schulze został z niej zwolniony w 1950 r., Günter Weiss dwa lata wcześniej (po zwolnieniu ważył 46 kg przy 178 cm wzrostu – czyli porównywalnie co więźniowie wyzwolonego w styczniu 1945 r. obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu...).

Dziś żyje jedynie garstka byłych spadochroniarzy, którzy walczyli we Wrocławiu. Ich dzieje starałem się przybliżyć w tym artykule. Jeśli więc, drogi Czytelniku, będziesz kiedyś jechał lub szedł wrocławskimi ulicami: Grabiszyńską, Legnicką czy Powstańców Śląskich, przypomnij sobie, że w 1945 r. walczyli tam niemieccy spadochroniarze, zapisując ostatnią kartę drugowojennej historii tej formacji.

Dziękuję ;) Z przyjemnością zapoznam się z powyższym. Taki soczysty tekst bardzo mnie raduje ;) /mch90

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Andreas   

Dziwne, ponieważ gen. von Ahlfen pisze, że: ''(...) Jedną ze spraw powodującą stałe utarczki z Hankem była kwestia batalionu spadochroniarzy, który został przysłany w końcu lutego. Składał się on w dużej części z nieprzydatnych z powodu paliwa... pilotów. Nie posiadał... oprócz ręcznej broni palnej, nie dysponował też dostatecznym wyszkoleniem ani doświadczeniem bojowym...''

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Leuthen   
Dziwne, ponieważ gen. von Ahlfen pisze, że: ''(...) Jedną ze spraw powodującą stałe utarczki z Hankem była kwestia batalionu spadochroniarzy, który został przysłany w końcu lutego. Składał się on w dużej części z nieprzydatnych z powodu paliwa... pilotów. Nie posiadał... oprócz ręcznej broni palnej, nie dysponował też dostatecznym wyszkoleniem ani doświadczeniem bojowym...''

Chodzi o cytat z książki "So kaempfte Breslau" von Ahlfena i Niehoffa, wydanej w tym roku przez Wydawnictwo Dolnośląskie pod nazwą "Festung Breslau w ogniu"? Tak, znam tą opinię. Akurat korespondowałem ze spadochroniarzami z tego batalionu (III batalion 26 pułku spadochronowego). Faktem jest, że było w nim wielu młodych żółtodziobów (np. Hans-Jurgen Migenda, który przekazał mi wiele cennych informacji, miał podczas walk o Wrocław 19 lat i faktycznie chciał być wcześniej pilotem, ale było to niemożliwe z powodu braku benzyny), ale jednostka ta weszła wcześniej do akcji na Pomorzu Zachodnim w rejonie Schwedt nad Odrą, jakieś doświadczenie bojowe więc miała. Faktem też jest, że - o ile mi wiadomo - nie miał w składzie kompanii ciężkiej, tak jak drugi walczący we Wrocławiu batalion spadochroniarzy (II bat. 25 pułku spadochronowego), która miała na stanie ciężkie karabiny maszynowe i moździerze.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Andreas   

Leuthenie, w sprawie broni pancernej służę:

Oddział ten byl pod komendą porucznika Rettera i składał się z 4 kompaniii.

1 kompania- oblt. Ventzke

Posiadala ona:

-1 Jagdpanzer IV/L70

-2 StuH 42 lub SIG-33B

-6 StuG-40 Ausf. G z 311 Brygady Dział Szturmowych, dowódcą plutonu był sierżant, w momencie kapitulacji kapitan Hartmann

-6 Panzer IIL

-4 lekkie haubice ''Wespe''

2. i 3. kompanie- niszczyciele czołgów uzbrojeni w Panzerschrecki

4. kompania- niszczyciele uzbrojeni w Panzerfausty i inne środki niszczenia czołgów, tj. Kampfpistolen, ładunki kumulacyjne, granaty itp.

Jesli zaś chodzi o ilość zniszczonych pojazdów sowieckich to: Hartmann opisal zniszczenie 6 dział ISU-152.

Jesli chodzi o ta Panterę- byla ona z 20. DPanc i zmierzała(dywizja) na pomoc Festung Breslau, zniszczona pod Wrocławiem. We Wrocłaiu nie było ani jednej Pantery czy Tygrysa.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Leuthen   

Andrea$, przytoczone przez Ciebie dane są mi doskonale znane. Problem polega na tym, że w dokumentach drugiej strony (Rosjan) dane są nieco inne.

Co do "Tygrysów" - wiadomo, że walczyły w Oleśnicy, na północ od Wrocławia, a na stronie www.achtungpanzer.com w artykule o Festung Breslau (który co prawda zawiera trochę nieścisłości) jest m.in. informacja: "In mid April of 1945, Hanke reported that his forces have only two Tigers to face enemy attacks. The two Tigers were repaired at the FAMO plant, before being committed into battle." (http://www.achtungpanzer.com/articles/bres.htm)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Andreas   

Stronie rosyjskiej w ogóle bym nie wierzył-według nich kazdy niemiecki czołg to Tygry a każde działo to Ferdinand.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Leuthen   
Stronie rosyjskiej w ogóle bym nie wierzył-według nich kazdy niemiecki czołg to Tygry a każde działo to Ferdinand.

Tu nie chodzi o to, że Rosjanie twierdzą, iż Wrocławia broniły "Tygrysy", "Pantery" i "Ferdynandy", ale o to, że w meldunkach sporządzonych już po zakończeniu walk jest mowa o nieco większej ilości broni pancernej (pojazdy zniszczone i zdobyte), niż podają w swych zestawieniach Niemcy.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Andreas   

A myślisz, że jak Rosjanie tłumaczyli swoje straty? Utrata co najmniej 6 wozów ISU-152, spowodowana przez kilka dział szturmowych?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Leuthen   

Rosjanie we Wrocławiu potrafili puszczać swoje pojazdy pancerne bez osłony piechoty, a Panzerfaustów to obrońcom "Festung Breslau" nie brakowało... Niemcy używali też do zwalczania radzieckich pojazdów pancernych "Goliathów".

Z tego powodu uważam, że Rosjanie nie musieli akurat zawyżać danych nt. ilości broni pancernej, którą dysponowali obrońcy Wrocławia. Jak odgrzebię (mam w domowym archiwum), to wrzucę tu te dane.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Andreas   

Błąd powtarzany przez Rosjan w szturmie na każdą twierdzę: puszczanie dział samobieżnych i czołgów, bez osłony piechoty, a jak wiemy, radzieckie dziala samobieżne nie mialy karabinów maszynowych(poza wkm plot 12,7 mm), poza tym, dziala samobiezne nie nadają się do walki w mieście.

Dobra, Leuthenie, poczekamy 8)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Leuthen   

W liście byłego szefa sztabu artylerii 6 armii radzieckiej oblegającej Wrocław, pułkownika M.A. Osadgina, do Komitetu Wojewódzkiego PZPR we Wrocławiu jest informacja:

"Stan okrążonego we Wrocławiu zgrupowania nieprzyjaciela wynosił: [...]

czołgów - 65"

Dalej czytamy: "W wyniku ciężkich i zaciętych walk [...] wojska niemieckie straciły we Wrocławiu: [...]

czołgów całkowicie zniszczonych - 32

czołgów unieszkodliwionych - 19"

A jeszcze dalej: "Przy rozbrajaniu garnizonu wzięto: [...]

czołgów i dział pancernych - 21"

[Źródło: List z Nowosybirska, "Odra" 1970, nr 5, s. 3-8].

Dowódca 6 Armii oblegającej Wrocław, generał W. Głuzdowski, wysłał 8 maja 1945 r. meldunek do dowództwa 1 Frontu Ukraińskiego, w którym padają następujące liczby niemieckiego sprzętu pancernego: Wrocławia broniło 37 czołgów i dział pancernych oraz 9 samochodów lub transporterów pancernych.

A propos Leo Hartmanna - pod koniec oblężenia był on podporucznikiem (nie kapitanem). Za walki we Wrocławiu został 30 kwietnia 1945 r. odznaczony Krzyżem Rycerskim Krzyża Żelaznego (po ok. 45 trafieniach). W monumentalnej pracy Horsta Gleissa "Breslauer Apokalypse 1945" są fragmenty jego wspomnień.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.